oraz inne związane z tym tematem głupoty

piątek, 11 listopada 2011

Filmy Przeróżne: The World's Fastest Indian (Prawdziwa historia)

Życie pisze najlepsze historie i hollywoodcy twórcy dobrze o tym wiedzą. Film napisany na faktach autentycznych, niemal na pewno odniesie sukces i na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie będzie nudny. The World's Fastest Indian (niestety, ale polski tytuł zupełnie mi nie odpowiada, więc nie będę go używać) również zalicza się do takich filmów. I choć dzieło nie odniosło chyba zbyt dużego sukcesu kasowego i nie zdobyło sławy, to jest to film dobry, naprawdę wart obejrzenia.


Film o emerycie, który postanawia pobić rekord prędkości na motorze. Brzmi niewiarygodnie? Można byłoby stwierdzić, że osoba, która wpadła na pomysł napisania takiego scenariusza była naprawdę porządnie zakręcona. Rzecz w tym, że historia ta wydarzyła się naprawdę, a Burt Monro jest postacią jak najbardziej autentyczną.


Jak zwykle zarówno producenci, jak i później dystrybutorzy w Polsce zawalili sprawę i zaspoilerowali paskudnie, informując wszem i wobec o kim opowiada film, i czego ten człowiek dokonał. Niefajnie, bo nikt nie lubi spoilerów. I przecież nie każdy od razu poleci na Wikipedię, żeby sprawdzić, kto to taki, ten Monro.

Ale poza tym irytującym spoilerem, w filmie nie dopatrzyłam się ani jednej, złej rzeczy.


Zanim zaczęłam oglądać pomyślałam, że jeśli w grę wchodzi motocykl i duża prędkość, to The World's Fastest Indian będzie typowym, męskim kinem. I tu czekała mnie pierwsza niespodzianka, bo jak się okazało był to film bardzo familijny, ale w takim dobrym stylu - pozbawiony infantylizmu i zrobiony tak, by przy jego oglądaniu dobrze bawił się każdy, bez względu na wiek.

Pierwsza część dzieje się w Nowej Zelandii, prezentuje nam głównego bohatera, jego sąsiadów, znajomych i innych ludzi z którymi facet miał styczność. Po obejrzeniu takiego wstępu myślałam, że dalej zobaczę już tylko, jak Monro dokonuje tego, czego dokonał. A tu kolejna niespodzianka - druga, najdłuższa chyba część filmu przedstawiała bowiem podróż emeryta-motocyklisty przez USA. I dopiero końcówka skupiała się na zasadniczej sprawie, wokół której wszystko się kręciło.

Scenariusz jest więc niesztampowy i nieprzewidywalny, co jak najbardziej jest dobrą rzeczą. Mnie bardzo ucieszyło to, że film sam w sobie był po prostu bardzo pozytywny. A przesłanie dotyczące tego, że bez względu na wiek powinniśmy dążyć do spełniania swoich marzeń nie prezentuje się tutaj błaho. Podobnie jest z pokazaniem, że życzliwość sprawa, iż zawsze znajdziemy ludzi, którzy pomogą nam, gdy znajdziemy się w tarapatach.


Na koniec warto tu także wspomnieć o Anthonym Hopkinsie, którzy spisał się naprawdę nieźle. Nie wiem, czy scenariusz był pisany od początku z myślą o nim, czy może to tylko zbieg okoliczności, ale za każdym razem gdy Burt Monro zapytany, czy jest Anglikiem, odpowiadał "broń Boże, nie!", miałam podwójny ubaw, bo w końcu Hopkins pochodzi z Wielkiej Brytanii.


Świetny scenariusz, dobrze napisane dialogi, ładnie oddany świat z lat sześćdziesiątych, genialny Anthony Hopkins, motocykl i historia napisana na faktach autentycznych. To wszystko sprawia, że The World's Fastest Indian jest naprawdę wart obejrzenia.

Polecam zwłaszcza teraz - film na pewno poprawi wam humor w ponury, jesienny wieczór.


Moja ocena: 5/5



PS. A was proszę o ocenę tego wpisu - wystarczy kliknąć na jedną z pięciu opcji poniżej postu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...