oraz inne związane z tym tematem głupoty

sobota, 12 stycznia 2013

Prosto z Kina: Argo

Najlepsze historie pisze samo życie. To prawda, ale jest w tym jeden haczyk. Mianowicie takie historie trzeba umieć ponownie opowiedzieć w taki sposób, by osoba, która już wie, jak wszystko się skończy, dalej była zainteresowana tym, co mamy jej do powiedzenia. I wsłuchiwała się w naszą opowieść z niesłabnącym zaciekawieniem, do ostatniej chwili.

Przez większość lat mojej edukacji (przy czym, co ważne: były tutaj wyjątki od reguły), moi nauczyciele historii przykładali większą wagę do sposobu budowy piramid oraz genealogii Piastów polskich niż do wydarzeń, które miały miejsce w XX wieku. Z tego też powodu na temat rewolucji w Iranie nie wiem zbyt wiele. Ale wystarczyło jedno nieopatrzne zerknięcie na opis filmu Argo, bym dowiedziała się, że historia w nim opowiedziana skończy się happy endem. Jednakże, pomimo znajomości spoilerów - dawno już nie oglądałam czegoś, co trzymałoby mnie w aż takim napięciu, niemal do ostatniej minuty.


Zacznę od formy. Gdyby ktoś dał mi Argo do obejrzenia na kasecie VHS, i gdyby nie grali w nim aktorzy, których kojarzę z innych, współczesnych produkcji, niemal na pewno myślałabym, że jest to zapomniany film sprzed jakiś dwudziestu, trzydziestu lat.

Na taką stylizację wpływa głównie obraz filmu - jego specyficzna kolorystyka oraz lekka chropowatość. Ale ważne są także inne elementy. Ja zwróciłam uwagę przede wszystkim na scenografię, ubiór bohaterów oraz ich fryzury. Bo choć nie wiem z autopsji, jak wyglądały amerykańskie realia na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, to w Argo wszystko wydawało się być prawdziwe. Ale w takim znaczeniu, że nie było ani zbytnio przerysowane, ani wykreowane na coś hipstersko-fajnego, tylko po prostu zdawało się być codzienne i zwyczajne. I przez to właśnie rzeczywiste.

Poza tym, choć nie znam się na technikaliach, wydaje mi się, że na takie „postarzenie” obrazu wpływ miał także ruch kamery oraz cięcia montażowe, które także były w starym stylu.


Przejdźmy jednak do fabuły. Ta również zachwyciła mnie przede wszystkim ze względu na swoją pewnego rodzaju zwyczajność. Bo to nie był film o tym, jak rządni władzy nad światem irańscy rewolucjoniści zaatakowali amerykańską ambasadę, w której przebywał Jack Bauer, Bruce Willis i James Bond (który akurat wpadł w odwiedziny do swoich kolegów z USA). Nie, bohaterowie w Argo byli równie zwykli, jak pracownicy poczty lub biblioteki (a mnie aż ciarki przeszły, gdy pomyślałam sobie, jak ja bym się czuła, gdyby moje miejsce pracy szturmował tłum wściekłych czytelników). Bohaterowie byli tutaj tak zwykli, że momentami aż nudni. Ale o dziwo, to w żaden sposób nie psuło filmu, wręcz przeciwnie, nadawało całemu przekazowi jeszcze mocniejszy wydźwięk.

Zupełnie zwyczajna była też postać grana przez Bena Afflecka. Koleś nie był jakimś super specem, nie wygłaszał porywających przemówień lub wciągających monologów. Nie biegał z bronią w ręku, nie wysadzał niczego w powietrze, nie poruszał się w zwolnionym tempie, a jego pojawieniu się na ekranie nie towaszyszył wpadający w ucho soundtrack. Nawet nie pamiętam jego imienia. Ale to wszystko znów nie jest minusem, ale kolejnym atutem. Czymś, co jeszcze bardziej zwiększa realizm filmu.


Po obejrzeniu zwiastuna, byłam święcie przekonana, że Argo będzie jakąś lekką komedią. Ale nic z tych rzeczy. Nie wiem, czy istnieje taki gatunek filmowy, jak trzymający w napięciu dramat obyczajowy, ale właśnie czymś takim jest ta produkcja. Jednak reżyser (czyli znów Ben Affleck), postarał się, by widz nie zmęczył się z powodu nadmiaru powagi. Argo wolne jest też od obowiązkowych w tego typu hollywoodzkich produkcjach patetycznych elementów takich, jak powiewające na wietrze amerykańskie flagi lub wspomniane wcześniej, patriotyczne przemowy. Zamiast tego, dla rozładowania napięcia pojawiają się elementy humorystyczne. Ale są to albo inteligentne żarty sytuacyjne, albo rzeczy, które choć brzmiały śmiesznie i absurdalnie tak naprawdę były bardzo ponure (jak pomysł, by dyplomatów ewakuować z Iranu na rowerach).

Najweselszy w tym wszystim jest wątek hollywoodzki, który mnie niezmiernie przypadł do gustu, gdyż skojarzył mi się z filmem Fakty i akty (Wag the Dog), a produkcję tą naprawdę bardzo sobie cenię.


Po takim krótkim postoju w Hollywood, akcja filmu wraca do Iraku. I tutaj Argo po raz kolejny pokazał się z mocnej strony. Bo choć wiedziałam, że będzie happy end, to ostatnie sceny obejrzałam w tak dużym napięciu, że z nerwów obgryzłam paznokcie aż do łokci.

Szczęśliwe zakończenie nastąpiło, ale moim zdaniem pozytywne przesłanie Argo polegało nie tylko na pokazaniu, jaki to przekręt trzydzieści lat temu zrobiło CIA. Jak dla mnie to był film mówiący przede wszystkim o tym, że wbrew temu, co wmawia nam Hollywood, najbardziej walecznych czynów nie dokonuje się przy pomocy karabinów i materiałów wybuchowych. A prawdziwi bohaterowie, to nie osoby o aparycji Rambo, ale zwykli, szarzy ludzie, których nazwiska bardzo często są pomijane na kartach historii.


Zastanawiam się, kiedy ostatni raz widziałam tak dobry film, jak Argo. Produkcję, która zaskoczyła by mnie równie mocno. Wydaje mi się, że poprzednim takim dziełem był Dystrykt 9. Oczywiście, tematyka obydwu filmów jest zupełnie inna. Niemniej jednak - Argo to genialna produkcja. Prawdziwa perła, coś, na co w dzisiejszym kinie naprawdę trudno jest trafić.


Moja ocena: 6/5

2 komentarze:

  1. "Po takim krótkim postoju w Hollywood, akcja filmu wraca do Iraku."

    Sorki, geonazi;)W filmie jest taki żart:
    - I love Iraq
    - We're filming in Iran
    - Oooh... Don't you watch the news?
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No patrz, kilka razy czytałam ten tekst przed publikacją, a tu mimo wszystko taki chochlik mi się wkradł!

    OdpowiedzUsuń
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...