oraz inne związane z tym tematem głupoty

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Aktorzy - nie tylko gwiazdorzy:
David Tennant

Dzisiejszy wpis jest pewnego rodzaju dodatkiem do zakończonego wczoraj „Tygodnia z Doctorem Who”. A ponieważ poniedziałek dobrze jest zakończyć czymś pozytywnym, postanowiłam przedstawić na Dyrdymałach osobę mega-pozytywną, czyli odtwórcę Dziesiątego Doktora - Davida Tennanta.

Czemu Tennant jest taki pozytywny i dlaczego jest dobrym lekarstwem na poniedziałkową chandrę? Och, po prostu odpalcie sobie na YouTube dowolny wywiad z tym człowiekiem, a sami zobaczycie. Poprawa humoru gwarantowana.

Nie wiem co prawda, czy czytanie tego wpisu również w jakiś sposób was rozbawi. Ale może przynajmniej dowiecie się z niego czegoś ciekawego. A z tego co wiem zdobywanie interesujących informacji także może być czymś, co poprawia nastrój.


Wbrew temu, co mogłoby się wydawać po obejrzeniu Doctora Who, David Tennant (który tak naprawdę ma na nazwisko McDonald, i tak, jest Szkotem) to nie tylko aktor komediowy. Niestraszne mu role w produkcjach obyczajowo-dramatycznych. Czasem można go też zobaczyć na deskach teatru, gdzie grywa w różnych sztukach Szekspirowskich (z resztą Tennant sam raz czy dwa stwierdził, że granie w teatrze traktuje jako swoje podstawowe „obowiązki zawodowe”, natomiast występy w filmach lub serialach jedynie jako prace dorywcze).

W Wielkiej Brytanii Tennant jest aktorem bardzo znanym. Tak bardzo, że jego pojawienie się na ulicy może nawet powodować stłuczki samochodowe. Jednakże w krajach, w których jeździ się właściwą, czyli prawą stroną drogi, Tennant może być mniej rozpoznawalny. Dlaczego? Wystarczy zerknąć do jego filmografii, gdzie nie znajdziemy wielu tytułów, o których było głośno na całym świecie. Jest Postrach Nocy (o którym nie tak dawno pisałam), Harry Potter (w którym Tennant zagrał jedną, krótką scenę) i How to Train Your Dragon (gdzie Tennant podkładał głos jednemu z wikingów, ale mówił tak mało, że bardzo trudno go usłyszeć).

Nie znaczy to jednak, że na tych produkcjach filmografia bohatera dzisiejszego wpisu się kończy. David Tennant jest bowiem przede wszystkim aktorem telewizyjnym. Ale czy to źle? W pierwszej chwili, gdy zobaczyłam długą listę nic nie mówiących mi tytułów, nieco się przestraszyłam. Pomyślałam, iż szkoda, że tak utalentowany człowiek, jak Tennant, marnuje się w filmach, o których nikt nie słyszał. Ale potem zaczęłam te dzieła oglądać i czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie. Okazało się bowiem, że aktor, choć owszem, pojawia się głównie w telewizji, to jednak nie występuje w produkcjach byle jakich, ale takich, które spokojnie mogłyby się mierzyć z hollywoodzkimi filmami. A czasem jakością nawet je przewyższają.


L.A. without a map

Richard, główny bohater filmu, jest szkockim grabarzem, który pewnego dnia poznaje turystkę z Los Angeles. Spędza z dziewczyną jedynie jeden dzień, ale to wystarczy - zakochuje się w niej po uszy, a potem pomimo tego, że nie zna ani jej nazwiska, ani adresu - postanawia pojechać do Hollywood i ją odnaleźć. Szczęście się do niego uśmiecha, odnajduje wybrankę swojego serca i po wielu perypetiach bierze ją za żonę.

Brzmi jak standardowa komedia romantyczna? O ile jednak inne produkcje z tego gatunku kończą się właśnie w tym miejscu, tak w przypadku L.A. without a map, to był jedynie punkt wyjścia do właściwej części filmu. Części opowiadającej o tym, że w prawdziwym świecie po ślubie nie następuje „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Zamiast tego pojawiają się coraz większe zgrzyty i nieporozumienia, które w tym wypadku dodatkowo zaogniane były przez miejsce akcji, czyli Los Angeles.

Miasto widziane z perspektywy głównego bohatera zmienia się w trakcie trwania filmu. Początkowo Richard jest nim zachwycony, z czasem jednak dostrzega fałszywość oraz zepsucie tego miejsca. Na koniec dostajemy obraz bardzo zbliżony do tego z Californication - co prawda nieco grzeczniejszy i pozbawiony golizny, ale tak samo mówiący, że L.A., to tak naprawdę HELL.A, przyczółek piekła i miejsce, które zabije w nas wszystko to, co dobre.


I jeszcze z ciekawostek - w filmie mamy cameo Johnny'ego Deppa oraz naszego rodaka, Jerzego Skolimowskiego (który nie wiem, czy specjalnie, czy może przypadkiem, ale wyglądał i uśmiechał się tutaj prawie, jak Jack Nicholson).


Moja ocena: 5/5

David Tennant w tym filmie: nie miał specjalnie trudnej roli do zagrania. Ale grany przez niego Richard był postacią naprawdę sympatyczną. Przy czym jednocześnie - nie był to rycerz w lśniącej zbroi. I zwłaszcza w drugiej części filmu, gdy pojawiły się wspomniane zgrzyty pomiędzy nim i jego żoną - nigdy do końca nie było wiadomo, czy jego nienajlepsze zachowanie było uzasadnioną reakcją na różne, zaistniałe sytuacje, czy może to on był tym, który powodował konflikty.


Blackpool

Pewien nowobogacz z Blackpool postanawia przeistoczyć miasto w brytyjskie Las Vegas. Problem w tym, że dzień po hucznym otwarciu jego pierwszego salonu gier (który zgodnie z jego ambicjami miał się wkrótce przeistoczyć w kasyno z hotelem), w tymże salonie znalezione zostają zwłoki niezidentyfikowanego mężczyzny.


Blackpool jest miszmaszem kilku różnych gatunków filmowych. Ale połączenie to wcale nie jest głupie i naprawdę nieźle ze sobą współgra. Mamy więc dramat obyczajowy, komedię romantyczną, sensacyjny kryminał i musical. A do tego wszystkiego masę naprawdę zaskakujących zwrotów akcji, świetnie rozpisane postaci oraz wspaniałe aktorstwo.

Jedyne, co mi w tym wszystkim przeszkadzało, to ta musicalowa część. I w sumie szkoda, bo sam pomysł był tutaj naprawdę niezły. To znaczy, to nie był standardowy musical, gdzie aktorzy śpiewają bez przerwy, od początku, do końca. Piosenek używano tutaj podobnie, jak w bajkach Disney'a, czyli pojawiały się one co jakiś czas, pomiędzy standardowymi dialogami. To mi się naprawdę bardzo podobało, ale - nie wiem dlaczego, i kto wpadł na tak głupi pomysł - dających wokalne popisy aktorów zagłuszał dźwięk oryginalnych piosenek, które ci wykonywali. A przez to sceny śpiewane wypadały tutaj cholernie sztucznie. Bardziej jak jakiś playback show, niż musical.


Moja ocena: 4/5

David Tennant w tym filmie: śpiewał i tańczył naprawdę wspaniale. A do tego rolę miał ciekawą, zagrał bowiem policjanta prowadzącego śledztwo przeciwko głównemu bohaterowi.

Grany przez Tennanta detektyw inspektor Peter Carlisle, z jednej strony niczym Sherlock Holmes, był niezwykle bystry, bardzo pewny siebie i miał w nosie autorytety (swoją drogą, uwielbiam jak Brytyjczycy mówią detective inspector). Z drugiej jednak - potrafił być szują równie dużą, jak główny bohater (który momentami szują wcale nie był). Pojedynek tych dwóch postaci prezentował się więc naprawdę ciekawie, bo tak naprawdę, znając wszystkie ich wady oraz zalety, obydwóm kibicowało się tak samo.


Traffic Warden

Filmik krótkometrażowy, w którym strasznie spodobało mi się to, że wszystko było ilustrowane przez uliczne plakaty, znaki drogowe, szyldy reklamowe, nagłówki z gazet oraz inne, im podobne rzeczy. Z resztą zobaczcie sobie sami:



Urocze, prawda?


Moja ocena: 5/5

David Tennant w tym filmie: znów specjalnie nie musiał się wysilać, ale mniejsza o to. Bo naprawdę cenię sobie aktorów, którzy grywają nie tylko w dużych produkcjach, ale także w takich małych projektach. I często robią to za bezcen lub symboliczną złotówkę (a w przypadku Tennanta - symbolicznego funta).

Co prawda Traffic Warden powstał przed Doctorem Who więc Tennant nie był wtedy jeszcze ani bardzo znany, ani tym bardziej zbyt rozchwytywany. Można więc stwierdzić, że aktor być może sam cieszył się z tego, że ktoś chce go zatrudnić, i że będzie miał możliwość pracy przed kamerą. Ale to nieważne, liczy się sam fakt, że Tennantowi krótkie metraże także nie są straszne.


Casanova

Szczerze - nigdy jakoś specjalnie nie interesowała mnie ani historia tego legendarnego kochanka, ani tym bardziej oglądanie filmów o nim opowiadających. Ponownie zostałam więc zaskoczona, bo mini-serial skupiał się nie tylko na miłosnych podbojach Casanovy, ale także przedstawił go jako wyśmienitego lekarza, prawnika, awanturnika, projektanta mody, wynalazcę loterii, gawędziarza, a nawet - bibliotekarza. Po prostu, człowieka renesansu, który romansowanie z kobietami traktował przede wszystkim jako hobby oraz pośrednią rzecz, która pomagała osiągnąć bardziej ambitne cele.

I znów muszę się odnieść do Californication, bo Casanova miał bardzo podobny wydźwięk - opowiadał przede wszystkim o wielkiej samotności oraz tragedii człowieka, który choć mógł mieć każdą kobietę na świecie, nigdy nie zdobył tej, w której był naprawdę zakochany. Przy czym w odróżnieniu od Californication, tutaj widzom oszczędzono pokazywania golizny.

Serial stworzył Russell T. Davies oraz Julie Gardner, czyli ten sam duet, który później odpowiadał za moje ulubione, pierwsze cztery serie Doctora Who. I to widać, bo Casanova również posiadał olbrzymią dawkę niegłupiego humoru, ale jednocześnie wzruszał oraz zmuszał do refleksji. A do tego w mini-serialu pojawili się naprawdę ciekawi bohaterowie, których nie tylko lubiło się od pierwszej sceny, ale także czuło z nimi pewną więź emocjonalną.


Warto wspomnieć tu także o tym, że w tym samym roku co serial, w kinach gościł Casanova z Heathem Ledgerem. Była to jednak standardowa produkcja przygodowo-romantyczna, która pod względem treści, dziełu Daviesa i Gardner nie sięgała nawet do pięt.


Moja ocena: 6/5

David Tennant w tym filmie: jest zabawny i uroczy, ale jednocześnie potrafi pokazać rozterki, jakie przeżywa grany przez niego bohater. To taki troszeczkę Władca Czasu w wersji próbnej (z resztą Davies i Gardner zaproponowali Tennantowi rolę w Doctorze Who właśnie ze względu na ich współpracę przy tym mini-serialu). Ale nie ma w tym niczego złego, zwłaszcza, że Casanova jest mimo wszystko postacią nieco inną, niż Doktor. Tennant nie zagrał więc dwa razy tak samo, a tylko pewne z pomysłów tutaj wykorzystanych, użył potem ponownie.


Secret Smile

Patrzę na okładkę filmu, a tam jakaś bardzo smutna i poważna pani, obok równie smutnego i poważnego faceta. Myślę sobie: będzie melodramat obyczajowy. Oglądam pierwsze pięć minut: najpierw scena pogrzebu jakiejś kobiety, potem akcja cofa się o rok i pokazane zostaje, jak ta sama kobieta poznaje mężczyznę. Myślę sobie: jak nic będzie to łzawy melodramat obyczajowy. A potem okazało się, że facet, którego poznała kobieta, z romantycznego kochanka zmienił się w psychopatycznego prześladowcę. I tadam! Kolejny nieznany, telewizyjny film z Tennantem, mnie zaskoczył. Przy czym - wspomniane wcześniej niespodzianki nie były wszystkimi, które mnie czekały.


Niestety produkcja miała jedną, wielką wadę - jej twórcom w żaden sposób nie udało się zbudować napięcia. Rozumiem, że to nie miał być thriller, tylko historia, która mogłaby się przydarzyć każdej dziewczynie. Ale jednocześnie naprawdę brakowało mi tu czegoś, co by mnie przestraszyło.

Dodatkowo miałam problem z polubieniem głównej bohaterki. I też rozumiem, że nie miała ona być osobą do końca sympatyczną. Ale z drugiej strony - jej losy tak naprawdę wcale mnie nie obchodziły.

To wszystko sprawiło natomiast, że Secret Smile, choć był filmem bazującym na bardzo ciekawym pomyśle i momentami dość zaskakującym, to jednak nudził i jego oglądanie nie sprawiało wielkiej przyjemności.


Moja ocena: 3/5

David Tennant w tym filmie: jest wspomnianym wyżej, psychopatycznym prześladowcą. Znów grana przez niego postać nie wymagała specjalnych zdolności aktorskich, Tennantowi udało się jednak w jakiś sposób sprawić, że jego bohater, mimo iż zachowywał się sympatycznie - budził grozę. A może to tylko ja odniosłam takie wrażenie, za sprawą tego, że po raz pierwszy zobaczyłam Tennanta w roli kogoś naprawdę złego?


Recovery

Główny bohater - Alan - wspaniały i kochający mąż oraz ojciec, pewnego dnia zostaje potrącony przez samochód. Z wypadku na pozór wychodzi dość szczęśliwie - żadnych złamań, zadrapań lub siniaków. Niestety zamiast tego dochodzi u niego do uszkodzenia mózgu - zniszczeniu ulegają szare komórki odpowiedzialne za pamięć krótkotrwałą, a reszta połączeń nerwowych przestaje działać całkowicie poprawnie. Z tego powodu Alan nie dość, że zapomina o rzeczach elementarnych (takich jak to, że trzeba założyć spodnie), to jeszcze momentami przestaje być sobą i zaczyna zachowywać się jak bezmyślny, napalony i agresywny nastolatek.

Film z jednej strony pokazuje dramat rodziny głównego bohatera, dla której Alan nie tylko zdaje się być zupełnie obcym człowiekiem, ale na dodatek osobą, której niczym dziecko - nie wolno nawet na pięć minut zostawić bez opieki. Z drugiej mamy tragedię samego Alana, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że się zmienił, i nie potrafi zrozumieć dlaczego rodzina nagle zaczęła obchodzić się z nim, jak z jajkiem.


Podobnie, jak w przypadku Secret Smile, mamy tutaj historię, która mogłaby się przydarzyć każdemu z nas. Ale w odróżnieniu od wcześniej opisanego przeze mnie filmu, tutaj naprawdę przeżywa się problemy bohaterów. A i sama historia jakoś tak bardziej do mnie przemawiała, bo takiemu wypadkowi jak Alan, mogłabym przecież ulec zarówno ja, jak i ktoś z moich bliskich.

Podobała mi się także zastosowana w filmie klamra w postaci piosenki Paula Wellera. Niby drobnostka, ale jednak potęgowała przesłanie całego filmu.

I jeszcze jedna sprawa - strasznie spodobało mi się to, jak twórcy wykorzystali poduszkę. Zdawać by się mogło, że to głupota, ale jednak oddawała ona równie dużo, co słowa bohatera:


Poduszka - fragment pierwszy

Poduszka - fragment drugi


Moja ocena: 5/5

David Tennant w tym filmie: pokazał, na co go stać. Świetnie oddał emocje oraz zmienne nastroje bohatera. Dodatkowo w prosty, ale moim zdaniem naprawdę sugestywny sposób udało mu się pokazać to, że mózg Alana został uszkodzony. Tennant (gdy akurat nie grał, że jest w stanie niezdrowego podekscytowania lub szału), poruszał się w nieco zwolniony sposób. Nie jakoś specjalnie powoli, ale jednak wolniej, niż normalnie. I właśnie przez to cały czas czuło się, że z jego postacią jest coś nie tak.


Single Father

Mini-serial będący kolejnym bardzo prawdziwym dramatem obyczajowym. Tym razem główny bohater z dnia na dzień staje się wdowcem i musi nie tylko zmierzyć się z żalem po stracie ukochanej żony, ale także wziąć na siebie wychowanie dość licznej gromadki swoich dzieciaków.

Produkcja ma podobne zalety, jak Recovery, czyli przejmujemy się losami bohaterów, a przy okazji rozumiemy ich. Dodatkowym plusem jest tutaj to, że na początku nie jest wprost powiedziane, kto jest kim i dzięki temu pewne zawiłości genealogiczne odkrywamy dopiero z czasem (ja potrzebowałam dwóch albo trzech odcinków, by zorientować się, że główny bohater jest nie tylko ojcem, ale także dziadkiem). A relacje pomiędzy bohaterami są poplątane niemalże tak mocno, jak w Modzie na sukces. Przy czym, w tym wypadku to nie jest minus. Bo przy pomocy jednego tylko bohatera, twórcom serialu udało się zaprezentować różne rodzaje ojcowskiej miłości. I nie tylko tej ojcowskiej.


Moja ocena: 5/5

David Tennant w tym filmie: gra chyba najbardziej zwyczajną postać, jaką tylko można byłoby sobie wymyślić. Ale nie oszukujmy się - zagranie kogoś, kto spokojnie mógłby być naszym nudnym sąsiadem, także jest sztuką. A dzięki temu, że grana przez niego postać nie była czarno-biała, Tennant mógł zaprezentować wiele na pozór sprzecznych ze sobą zachowań. Zrobił to jednak w taki sposób, że jego bohater, jest osobą wewnętrznie spójną - żadna z rzeczy, które czyni, nie wydają się być w jakiś sposób niepasujące do jego charakteru.


The Decoy Bride

Komedia romantyczna w dobrym, brytyjskim stylu. Byłam święcie przekonana, że scenariusz napisał Richard Curtis. Cóż, nie napisał, nie zmienia to jednak faktu, że ostatni raz podobnie bawiłam się oglądając Love Actually.

Opis fabuły na Filmwebie jest do kitu, więc pokrótce wyjaśnię wam, o co w filmie chodzi. Pewna bardzo znana gwiazda filmowa, której paparazzi towarzyszą na niemal każdym kroku, chce wziąć ślub z dala od ciekawskich obiektywów aparatów fotograficznych. W tym celu udaje się więc na wyspę Hegg, o której jej narzeczony - niezbyt utalentowany pisarz - napisał kiedyś książkę. Na miejscu okazuje się niestety, że jeden, szczególnie uparty fotograf i tak czai się w zaroślach. Żeby więc go zmylić, ślub odbywa się na niby, a zamiast prawdziwej panny młodej, sakramentalne „tak” wypowiada podstawiona, miejscowa dziewczyna. W wyniku przeoczenia okazuje się jednak, że związek małżeński został zawarty naprawdę. Państwo młodzi robią więc wszystko, by go anulować. Ale po drodze, ku własnemu zaskoczeniu odkrywają, że coraz bardziej się w sobie nawzajem zakochują.

Tak wiem, na papierze nie brzmi to jakoś szczególnie ekscytująco. Ale film był po pierwsze naprawdę zabawny, po drugie dość mądry, i wreszcie po ostanie - posiadał wspaniały klimat. Nie mówiąc już o tym, że grająca główną bohaterkę Kelly MacDonald była po prostu fantastyczna.


Moja ocena: 6/5

David Tennant w tym filmie: jest niemalże niczym książę z bajki. To znaczy, do ideału nieco mu brakuje, co nie zmienia faktu, że nie można się w nim nie zakochać. Ogólnie jednak pełni on funkcję przede wszystkim dekoracyjną, bo jak napisałam wyżej, pierwsze skrzypce gra tutaj Kelly MacDonald. Ale to chyba też sztuka - zagrać w filmie dobrze, ale jednocześnie tak, by swoim blaskiem (a po Doctorze Who Tennant błyszczał naprawdę mocno) nie przyćmiewać innych aktorów, z którymi dzieli się ekran.

A tak na marginesie - gdy oglądałam ten film trochę żal mi się zrobiło Tennanta, bo uświadomiłam sobie, że biedny facet musiał mieć podobne problemy, gdy sam brał ślub i też starał się to zrobić w miarę po cichu, bez wszechobecnych fotoreporterów.


Spies of Warsaw
(Szpiedzy w Warszawie)

Pierwsza produkcja z Tennantem, jaką obejrzałam po Doctorze Who. Oczekiwania miałam ogromne, no bo skoro serial o Polsce kręciło BBC, to nie mogło być źle, prawda?

I tutaj powinno nastąpić długie milczenie...


Mogłoby się wydawać, że dla Tennanta to, że jest przez większość widzów kojarzony przede wszystkim z Doctorem Who jest jakimś problemem, bo nikt nie docenia jego innych ról. Wydaje mi się jednak, że jest nieco odwrotnie. I nie wiem, na ile dzieje się to za sprawą dobrego wyczucia samego Tennanta, jak dużą rolę odgrywa jego agent, a ile sami twórcy filmowi; odnoszę jednak wrażenie, że każdy reżyser lub producent, który zdecyduje się zatrudnić Tennanta, zdaje sobie sprawę, iż widzowie będą myśleć o Doktorze. Dlatego też aktorowi proponuje się jedynie ciekawe role w dobrych filmach - bo tylko to może sprawić, że odbiorcy na moment zapomną o Ostatnim Władcy Czasu. Innymi słowy więc: im mniej myśli się o Doctorze Who podczas oglądania filmu lub serialu z Tennantem, tym lepsza jest dana produkcja.


W przypadku Szpiegów w Warszawie nie dość, że myślałam o Doktorze cały czas, to jeszcze starałam sobie za jego pomocą wyjaśnić wszelkie luki oraz nieprawidłowości w scenariuszu. Przykładowo: wszyscy bohaterowie, bez względu na narodowość mówią po angielsku, poza Niemcami, którzy mówią po niemiecku - wyjaśnienie: pewnie tłumacz w TARDIS się popsuł. Albo też: bohaterowie w jednej scenie są w Warszawie w 1937 roku, a w następnej w Paryżu, w 1938 - to pewnie znów sprawka TARDIS.

A jakby tego wszystkiego było mało - serial był tak straszliwie nudny, że obejrzałam go do końca jedynie dlatego, bo liczyłam, że w ostatniej scenie pojawi się Catherine Tate w roli Donny, trzaśnie Tennanta w policzek i krzyknie: „Oi, alien boy, enough of this silly things. It's time to go back to TARDIS, you dumbo!”



Moja ocena: 1/5

David Tennant w tym filmie: chyba także był niezbyt zadowolony z jakości scenariusza. Bo zagrał tak jakoś od niechcenia, przez cały czas operując jedną i tą samą miną (może był rozkojarzony, bo wypatrywał TARDIS na horyzoncie?). A jakby tego wszystkiego było mało - jeszcze uczesali go w strasznie głupi sposób.Tennant i loki to jednak nie jest najlepsze połączenie, sorry.


The Politician's Husband

To taki House of Cards, ale jakby w drugą stronę. Bo główny bohater nie jest od początku złym człowiekiem, ale z czasem staje się postacią równie bezlitosną, jak grany przez Spacey'a Underwood. A może nawet jeszcze gorszą?

Tak na marginesie House of Cards z tego roku jest nową wersją brytyjskiego serialu, sprzed wielu lat. Brytyjczycy mają więc chyba talent do tworzenia produkcji tego typu... A swoją drogą, muszę kiedyś w końcu zrobić notkę o tym serialu!


Wracając jednak do The Politician's Husband - nie będę zdradzać fabuły tego dzieła. Jest to jednak produkcja naprawdę świetna, z fantastycznym scenariuszem. A przy tym cała historia jest bardzo mroczna, tak bardzo, że gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe, człowiekowi jest jakoś tak ciężko na duszy.


Moja ocena: 6/5

David Tennant w tym filmie: miał możliwość pokazania wszystkich swoich aktorskich zdolności. Bo grany przez niego bohater nie jest całkowicie zły - jak każdy inny człowiek potrafi śmiać się, kochać albo cierpieć. Ale też, dzięki temu, że znamy jego dobre cechy, świństwa, które ta postać wyczynia, jawią się jeszcze gorzej, niż jakby robił je ktoś, o kim z góry byśmy wiedzieli, że jest niegodziwy (jak taki Underwood na przykład).

Tennantowi udało się więc uczynić swojego bohatera osobą, która w jednej chwili potrafi być kimś, kogo najbardziej w całym serialu lubimy i nienawidzimy jednocześnie. Znacie innego aktora, który potrafiłby wywoływać u widza tak sprzeczne emocje?


Broadchurch

To już ostatni tytuł w dzisiejszym wpisie (cieszycie się?). Ale to wcale nie znaczy, że jest to rzecz najgorsza. Wręcz przeciwnie.


Tytułowe Broadchurch, jest fikcyjnym, nadmorskim miasteczkiem, w którym wszyscy się znają, a połowa mieszkańców żyje z turystyki. Aż tu pewnego, pięknego dnia, ktoś morduje tam miejscowego chłopca. Osiem odcinków serialu opowiada więc o śledztwie dotyczącym tej zbrodni.

Podobnych produkcji było już wiele, wiem. The Killing, Twin Peaks - pewnie moglibyście wymienić jeszcze kilka tytułów. O ile jednak w przypadku tych dwóch seriali pierwsze odcinki wynudziły mnie tak bardzo, że zaprzestałam dalszego oglądania, tak przy oglądaniu Broadchurch coś zaskoczyło.

Serial posiada oczywiście świetny scenariusz oraz fantastycznych aktorów. Ale to nie wszystko. Pomimo dość poważnego tematu, twórcom udało się wpleść do całej historii odrobinę humoru, który jednak nie sprawia, że pokładamy się ze śmiechu, ale nadaje fabule pewnej lekkości. Dodatkowo jest to coś realistycznego, bo w końcu w życiu podobnie: chwile smutne przeplatają się z tymi wesołymi.


Serial posiada wielu bohaterów. Ale co ważne - każdą z tych postaci udało się dobrze sportretować. Nikt nie został pominięty, ale też każdy posiadał dokładnie tyle czasu antenowego, ile potrzebował.

Akcja nie toczy się dynamicznie, nie mamy tutaj pościgów, strzelanin albo wybuchów. A mimo to całość nie nudzi, każdy odcinek jest interesujący od pierwszej, do ostatniej minuty. Mamy też masę zwrotów akcji, a jedna rozwiązana zagadka rodzi następne, jeszcze bardziej skomplikowane pytania. Co prawda gdzieś tak w przedostatnim odcinku zorientowałam się, kto może być mordercą, ale to w żadnym stopniu nie popsuło mi odbioru całości.


Moja ocena: 6/5

David Tennant w tym filmie: miał beznadziejnie głupią fryzurę, ale szybko się o tym zapominało, ze względu na graną przez niego postać. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteście pewnie już mocno zmęczeni czytaniem mojego wpisu, ale niestety o granym przez Tennanta detektywie inspektorze Alecu Hardym muszę napisać coś więcej. Hardy jest bowiem jednym z moich ulubionych typów bohatera, czyli postacią mahoniczną. Na pierwszy rzut oka aspołeczny i bucowaty, z czasem okazuje się być osobą, która choć bardzo mocno pokręcona, w rzeczywistości jest kimś niezwykle dobrym i szlachetnym. Z Hardym związane jest też kilka tajemnic. Przede wszystkim za detektywem inspektorem ciągnie się jakaś straszna, niedokończona zagadka kryminalna. A dodatkowo - facet łyka jakieś magiczne tabletki. Rozumiecie więc, że pomimo, iż nie był to bohater dokładnie taki sam, jak Alexander Mahone z Prison Breaka, to jednak on i Hardy posiadali pewne cechy wspólne, które sprawiały, że postać Tennanta polubiłam niemalże od pierwszej sceny.

O ile jednak Mahonek zasadniczo działał sam, tak Hardy posiadał partnerkę - policjantkę Ellie Miller, która była jego zupełnym przeciwieństwem. Za sprawą takiego kontrastu cechy Hardy'ego były bardziej uwidocznione. Dodatkowo, polegające na mniejszym lub większym przekomarzaniu się rozmowy pomiędzy Hardym a Miller były jednym z dynamiczniejszych oraz rozbrajających napięcie elementów serialu.

Przy czym, co ważne - gdy pisałam o tym, że ta dwójka była partnerami, miałam na myśli jedynie relacje opierające się na przyjaźni, szacunku oraz jednocześnie - pewnej dawce nienawiści. Zupełnie nie było tutaj natomiast mowy o jakichkolwiek romansach - twórcy serialu nawet nie sugerowali, że coś takiego mogłoby zaistnieć. I bardzo dobrze, bo to w pewnym sensie wyróżniało Miller i Hardy'ego od innych damsko-męskich, znanych z filmów lub seriali, par.

Tworząc ten wpis zastanawiałam się nad tym, którą z granych przez Tennanta postaci lubię równie mocno, a nawet bardziej od Doktora. I wydaje mi się, że takim bohaterem będzie właśnie Hardy. Z resztą, chyba nie tylko ja jestem takiego zdania, bo z tego, co udało mi się zauważyć, Hardy'emu wyrósł już w internecie spory fanclub.


==========

David Tennant zdaje się być aktorem, którego można stawiać innym za przykład. Jest utalentowany i żadnej roli się nie boi. Potrafi zarówno opowiedzieć dzieciom bajkę na dobranoc, jak i zachęcić ludzi do kupienia szybszego internetu. Do tego jest człowiekiem niezwykle miłym i chyba każdy, kto miał przyjemność z nim współpracować, wychwala go tak bardzo, jak tylko może.

Ja jednak najbardziej cenię Tennanta chyba za to, że pomimo, iż jest on w Wielkiej Brytanii postacią bardzo rozpoznawaną i paparazzi czają się na niego na każdym kroku - potrafił zachować naprawdę dużą prywatność. Jednocześnie jednak, pomimo tego, że aktor nie opowiada na prawo i lewo o swoim życiu rodzinnym, odpowiednio zapytany potrafi czasem powiedzieć coś ciekawego na swój temat. Przy czym mówi on wtedy o sprawach na pozór trywialnych, takich jak dobieranie skarpetek do pary lub radzenie sobie z lisami wkradającymi się do przydomowego ogrodu. To natomiast sprawia, że nie jawi się on jako jakiś ach-och gwiazdor filmowy, tylko zwykły facet, który akurat posiada taką, a nie inną pracę. I za to chyba fani najbardziej go kochają.

2 komentarze:

  1. Gdzie można kupić/ obejrzeć Casanovę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalne, legalne źródło w Polsce raczej ciężko będzie ci znaleźć. Najprościej jest chyba sprowadzić film z Brytyjskiego Amazonu:
      www.amazon.co.uk/Casanova-DVD-Peter-OToole/dp/B00097HUKM

      Łatwiej oczywiście znaleźć nieoficjalne źródło, w tym wypadku musisz jednak poszukać sam, ja nie będę ci podpowiadać, gdzie powinieneś zajrzeć.

      Usuń
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...