oraz inne związane z tym tematem głupoty

czwartek, 22 sierpnia 2013

Nadrabiając Serialowe Zaległości:
Produkcje brytyjskie

Wbrew temu, co być może pomyśleliście - w ostatnim czasie nie oglądałam tylko i wyłącznie Doctora Who oraz filmów i seriali, w których pojawił się David Tennant.

Przy czym tytuł dzisiejszego wpisu odnosi się nie tyle do miejsca produkcji poszczególnych tytułów, co do pewnego brytyjskiego stylu oraz wysokiej jakości tychże seriali. Dlatego też poza rzeczami made in U.K. znajdzie się tu też jeden serial irlandzki oraz jeden amerykański, ale robiony pod patronatem BBC.

A tak na marginesie, dzisiejszy wpis jest setnym na tym blogu, w związku z tym proszę czytać go, jednocześnie popijając szampana (bo wam, czytelnikom również należy się coś miłego, w związku z osiągnięciem przez DFS takiej okrągłej liczby postów :)


Black Mirror

Gdyby odnieść się do słownikowej definicji słowa „serial” - Black Mirror nie jest serialem. Nie posiada bohaterów, którzy towarzyszą nam od pierwszego do ostatniego odcinka, ani tym bardziej fabuły rozciągniętej na cały sezon. Jest to bowiem zbiór pięćdziesięcio minutowych filmów, z których każdy stanowi odrębną historię i posiada obsadę, w skład której wchodzą aktorzy, jacy nie pojawiają się później w żadnym innym odcinku. Inny jest też czas i miejsce akcji, które może być współczesne, pochodzić z niedalekiej przyszłości, bądź też pokazywać przyszłość bardziej odległą i futurystyczną.

Jedynym elementem spajającym wszystkie odcinki Black Mirror jest to, że opowiadają one o niebezpieczeństwach związanych z rozwojem internetu oraz innych mediów. I robią to bez jakiegoś nachalnego moralizatorstwa, ale jednocześnie w sposób, który wstrząsa i nakłania do myślenia.

Ze wszystkich odcinków najbardziej podobał mi się Be Right Back. Poruszone zostało tu to samo zagadnienie, co w Caprice, ale twórcy epizodu podeszli do niego od nieco innej strony. Była to wizja bardziej smutna, ale jednocześnie optymistyczniejsza, bo zakładała, że ludzkiej duszy nie da się przełożyć na komputerowe bity.

Ale, żeby nie było - pozostałe epizody także były naprawdę niezłe. Odcinków wyszło co prawda (póki co) jedynie sześć, ale wydaje mi się, że każdy widz znajdzie tu choć jeden epizod, który nim wstrząśnie. Poza tym myślę, że Black Mirror obowiązkowo powinni przyjrzeć się wszyscy widzowie - nawet tacy, którzy na co dzień wolą trzymać się od seriali z daleka.

Moja ocena: 6/5

Downton Abbey

Znów, jak to niestety mam w zwyczaju, oceniając serial po okładce, screenach znalezionych w Google oraz krótkich klipach z YouTube - pomyślałam, że to raczej nie będzie coś, co przypadnie mi do gustu. Serial opowiadający o angielskiej arystokracji, nakręcony w stylu przywodzącym na myśl teatr telewizji lub Klan - nie, to zdecydowanie nie powinna być produkcja dla mnie. Ale widzowie na całym świecie byli Downton Abbey zachwyceni, w różnego typu zestawieniach najlepszych produkcji telewizyjnych tytuł ten zazwyczaj lądował bardzo wysoko, często na pierwszym miejscu. Rozumiecie więc, że nie mogłam dłużej tego serialu ignorować i musiałam sprawdzić, co to takiego.

Napiszę od razu - wciąż nie rozumiem, dlaczego inni tak bardzo się tą produkcją zachwycają, bo widziałam wiele innych, dużo lepszych seriali. Ale mimo to Downton Abbey nie jest złe i cieszę się, że je zobaczyłam.

Nie wiem co prawda, na ile przedstawiona w serialu rzeczywistość jest zgodna z tym, jak życie angielskiej arystokracji wyglądało naprawdę. Niemniej jednak, dzięki Downton Abbey udało mi się poznać tą sferę brytyjskiej kultury i zrozumieć jak rozumowali tamtejsi ludzie z wyższych sfer. Zwłaszcza poznawanie tego ostatniego sprawiało mi dużą frajdę. Bo wbrew temu, co myślałam wcześniej - błękitno-krwiści Anglicy myśleli w tak bardzo inny sposób, niż współcześni ludzie, że zdawali się oni być wręcz istotami z innej planety.

Świat arystokracji poznajemy za pośrednictwem młodego prawnika, który jak na osobę żyjącą na przełomie XIX i XX wieku, miał dość współczesne podejście do życia. Tenże bohater w wyniku pewnych zdarzeń, staje się z dnia na dzień szlachcicem i musi nauczyć się żyć tak, jak na arystokratę przystało. A wtedy dowiaduje się wielu rzeczy, które do tej pory nawet nie przychodziły mu do głowy. Na przykład tego, że prawdziwi dżentelmeni nie pracują.

Co jeszcze podobało mi się w Downton Abbey, to że w trakcie trzech sezonów akcja toczyła się w naprawdę dużym przedziale czasowym - zaczynając się od roku, w którym zatonął Titanic, a kończąc na wydarzeniach mających miejsce po I wojnie światowej. Dzięki temu w serialu udało się pokazać przemiany społeczne, jakie zachodziły na początku XX stulecia. I muszę przyznać, że Downton Abbey wyjaśniał to znacznie lepiej, niż podręczniki do historii (ja przykładowo dopiero dzięki tej produkcji naprawdę zrozumiałam, dlaczego po wojnie kobiety zaczęły się domagać prawa do głosu oraz innych przywilejów, których wcześniej nie miały).

Jak już wspomniałam, to nie jest najlepszy serial, jaki kiedykolwiek powstał. Ale warto go obejrzeć, choćby ze względu na jego lekki i przystępny charakter, oraz wplecione tu i tam elementy historyczne. Najlepiej oglądać przy herbatce, o piątej po południu.

Moja ocena: 4/5

Jack Taylor

Na początek kwestia techniczna - w odróżnieniu od Black Mirror - tutaj aż się prosi, by Jacka Taylora zaklasyfikować jako serial. Jednakże jego twórcy uparcie twierdzą, że każdy odcinek jest osobnym filmem telewizyjnym (co znajduje odzwierciedlenie zarówno na IMDb, jak i Filmwebie). Ja jednak mam ich w nosie i produkcję tą zamierzam zaliczać do świata seriali. Acha i jeszcze jedno - to jest właśnie ten tytuł, który był kręcony w Irlandii.

Natomiast na samego Jacka Taylora trafiłam za sprawą Iaina Glena. Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało - zakochałam się w głosie tego aktora, w chwili, gdy po raz pierwszy usłyszałam go w Grze o Tron. No właśnie - nie w samym aktorze (choć Glen przed kamerą zawsze radzi sobie świetnie), ale w jego głębokim, niezwykle szlachetnym tonie głosu. Jeśli więc głos Iaina Glena jest miły także dla waszych uszu, Jack Taylor to dla was pozycja obowiązkowa, gdyż aktor gra tam nie tylko główną rolę (a co za tym idzie - ma naprawdę dużo do gadania), ale także - jego głos co jakiś czas można usłyszeć z offu.

Jeśli natomiast Iain Glen i jego głos są wam obojętne, wtedy cóż... też powinniście zerknąć na ten serial, bo jest to naprawdę dobra, świetnie nakręcona produkcja. Główny bohater jest detektywem, byłym funkcjonariuszem irlandzkiej policji. To taki trochę House'owy typ bohatera - piekielnie inteligentny, sarkastyczny, gburowaty, nigdy nie idący na kompromisy. I do tego jeszcze alkoholik. Ale po bliższym poznaniu okazuje się, że jest to człowiek mający wielkie, dobre serce.

Serial posiada wszystkie cechy kryminałów detektywistycznych: mroczny klimat, świat widziany z perspektywy głównego bohatera (który, o czym wspominałam - co jakiś czas odzywa się z offu) i do tego naprawdę niegłupie zagadki do rozwiązania. Do tego wszystkiego twórcy Jacka Taylora czasami bawią się konwencją produkcji sensacyjnych, a czasem zupełnie z nią zrywają, tym samym zaskakując. Dzięki temu tam, gdzie spodziewamy się, że padnie strzał - ten nie pada, a w chwili, gdy myślimy, że ktoś na pewno za spust nie pociągnie, tak się właśnie dzieje.

Produkcja jest adaptacją powieści Kena Bruena, które w Irlandii znajdują się na liście bestsellerów. Przeczytałam pierwszą z jego książek (bo tylko ta została przełożona na nasz język - reszty, choć próbowałam nie udało mi się poznać, ze względu na dość dużą ilość potocznych, angielsko-irlandzkich zwrotów, których często nawet internetowy translator nie był w stanie przetłumaczyć). Porównując więc papierowy pierwowzór do serialu: obydwa dzieła były ok, nieco się od siebie różniły i zazwyczaj były to zmiany na lepsze dla serialu (twórcy serialu zrezygnowali z kilku książkowych wątków), ale w kilku przypadkach modyfikacje były niepotrzebne (np. wątek bohaterki, dla której Taylor prowadził śledztwo zostało moim zdaniem w serialu niepotrzebnie skomplikowany).

Największym problemem związanym z Jackiem Taylorem jest niestety dostępność tego serialu. Jakkolwiek brutalnie (i nielegalnie) by to zabrzmiało - o popularności każdej produkcji zawsze najlepiej świadczy to, jak łatwo można znaleźć jej pirackie kopie w sieci. W przypadku tego serialu, pomimo tego, że jakiś czas temu ukazał się on na DVD - w internecie łatwiej jest znaleźć wersję z polskim lektorem, niż taką z oryginalną ścieżką dialogową. A szkoda, bo jest to moim zdaniem produkcja naprawdę dobra, która zasługuje na nieco większą popularność.

Moja ocena: 6/5

Luther

Myślałam, że w produkcjach o policjantach i złodziejach nic mnie już nie zaskoczy. A potem poznałam Johna Luthera.

Główny bohater na pierwszy rzut oka może się wydawać dość nudnym typem. Nie rzuca na prawo i lewo błyskotliwymi tekstami, nie jest sarkastyczny, w trakcie rozwiązywania śledztwa nie szaleje przed whiteboardem jak Mahonek. Zdaje się być spokojnym olbrzymem. Ale Luther jest niczym uśpiony wulkan - widać po nim, że w jego umyśle dzieje się znacznie więcej, niż pokazuje na zewnątrz. I raz na jakiś czas zdarza mu się wybuchnąć, dokonać czegoś niespodziewanego i brutalnego. Po to tylko, by po wszystkim wrócić z powrotem do stanu uśpienia.

Drugą osobą, którą pokochałam w tym serialu, była grana przez Ruth Wilson - Alice Morgan. Widzieliście kiedyś inną produkcję, w której policjant i poszukiwana przez niego psychopatyczna morderczyni stają się przyjaciółmi? Ja po raz pierwszy zobaczyłam coś takiego w Lutherze. Przy czym relacja tej dwójki nie opierała się na tradycyjnej, kumplowskiej przyjaźni, bo Luther wie, że Morgan jest nieokiełznaną, dziką bestią, która wedle własnego kaprysu może zabić każdego, łącznie z nim samym. Przy czym opis tej znajomości bardzo uprościłam - głębszej analizy czynić tutaj nie chcę, by nie psuć wam zabawy przy oglądaniu.

Trzecim elementem, który spodobał mi się w serialu, były natomiast zagadki kryminalne. Bo były to przestępstwa, których każdy z nas mógłby stać się ofiarą. I to mnie najbardziej przerażało. Zwłaszcza, że ci, którzy ginęli, często byli zupełnie przypadkowymi ludźmi, którzy po prostu znaleźli się w złym miejscu i czasie. Było to więc rozwiązanie zupełnie inne od tego, które serwuje nam reszta seriali sensacyjnych, gdzie zazwyczaj okazuje się, że mordercą był ktoś z najbliższego otoczenia ofiary.

Luther podobnie, jak na przykład Sherlock jest produkcją, w której stawia się przede wszystkim na jakość, a nie ilość. W każdym sezonie odcinków jest więc zaledwie kilka, ale każdy z nich jest dopracowany w każdej minucie, do ostatniego szczegółu. Ode mnie szczególne brawa otrzymują osoby odpowiedzialne za zdjęcia, bo udało się im, nawet z na pozór błahych ujęć, w których przykładowo Luther opiera się o drzwi garażu, całość wykadrować i oświetlić w taki sposób, by przypominała małe dzieło sztuki.

Jedyną rzeczą, która moim zdaniem w serialu nie wyszła, była ex-żona Luthera. Szczęśliwie scenarzyści zrozumieli tutaj swój błąd i go naprawili. Reszta jest natomiast arcydziełem. Przy czym takim, które serwuje rozrywkę wyższego rzędu. Dlatego też obawiam się, że standardowym zjadaczom chleba Luther, ze względu na brak wybuchów, strzelanin i pościgów samochodowych, może nie przypaść do gustu. Ale jeśli jesteście widzami niestandardowymi, jest to serial, który koniecznie powinniście obejrzeć.

Moja ocena: 6/5

Orphan Black

Co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że jesteś klonem? Gdybyś pewnego dnia, zupełnie przypadkiem spotkał drugą wersję siebie. Kogoś, kto wygląda dokładnie tak samo, ale jednocześnie posiada zupełnie inny charakter i sposób bycia? I gdyby okazało się, że poznanie twojej drugiej wersji, to tylko szczyt góry lodowej, początek kłopotów?

Całość może brzmieć bardzo poważnie, ale twórcom Orphan Black udało się stworzyć produkcję dość lekką, wręcz przygodową, ale jednocześnie bardzo dojrzałą i pozbawioną głupot, o które w serialu o takiej tematyce byłoby nietrudno. Każdy odcinek jest interesujący od pierwszej do ostatniej minuty. Mamy masę zwrotów akcji, a każdy epizod kończy się cliffhangerem. Nie są to jednak zakończenia robione na siłę, tylko po to, by przyciągnąć widzów przed telewizory tydzień później - ich rozwiązania budzą jeszcze więcej pytań i są punktem wyjścia do kolejnych, niezwykłych wydarzeń.

Kolejnym plusem są tutaj bohaterowie. Świetnie napisani i fantastycznie zagrani. Tych dobrych lubi się od pierwszej sceny. Ci źli natomiast nie są stereotypowymi czarnymi charakterami, ale osobami, których pojawienie się na ekranie budzi niepokój. Wielkie brawa należą się także dla Tatiany Maslany, za wszystkie jej role w serialu.

Rzeczą, która mnie się natomiast bardzo podobała, było to, że udało się w naprawdę zgrabny sposób pokazać, do jakich absurdalnych sytuacji może dochodzić, gdy posiada się kilka kopii samego siebie.

Co prawda nawet tak niezorientowana w temacie biologii osoba jak ja zauważy w serialu pewne nieprawidłowości (bliźniacy nie posiadają identycznych linii papilarnych, bo te nie są uwarunkowane genetycznie, tylko formują się później, w łonie matki; a poza tym nie wydaje mi się, by trzydzieści kilka lat temu jakiekolwiek eksperymenty genetyczne były w ogóle możliwe). Ale błędy te zupełnie nie przeszkadzają przy oglądaniu. Prawda jest bowiem taka, że zrobionemu przez BBC America Orphan Black udało się połączyć to, co najlepsze w amerykańskich oraz brytyjskich produkcjach. W odróżnieniu od wcześniej wspomnianego Luthera, daje on łatwą do przyswojenia rozrywkę, ale jednocześnie posiada świetny i nietuzinkowy scenariusz typowy dla seriali z Wysp Brytyjskich.

Moja ocena: 5/5

Prisoners Wives

Kolejny serial, który obejrzałam ze względu na obecność Iaina Glena. Co prawda w tym wypadku aktor miał dość drugoplanową rolę i przez to nie odzywał się zbyt często, ale okazało się, że sama produkcja jest czymś naprawdę ciekawym. Bo gdybym miała porównywać, powiedziałabym, że jest to połączenie Prison Breaka (bez elementu uciekania z więzienia) i Gotowych na wszystko. Głównymi bohaterkami, jak wskazuje tytuł, są tu bowiem żony (i nie tylko żony) skazańców. Kobiety pochodzące z naprawdę różnych środowisk i posiadające chyba każdy możliwy status społeczny - osoby, które normalnie prawdopodobnie nigdy nie wiedziałyby o swoim istnieniu, a które połączyło to, że co tydzień spotykają się w więzieniu, w godzinach odwiedzin. Na tym jednak ich znajomości się nie kończą - bo po zakończeniu wizyty u mężów, bohaterki wciąż w mniejszym lub większym stopniu przyjaźnią się ze sobą i wspierają nawzajem.

Należy jednak pamiętać, że to produkcja brytyjska, a nie amerykańska, więc zupełnie inna jest tutaj zarówno więzienna rzeczywistość, jak i świat poza kratami. Niektóre rzeczy są więc bardziej „cywilizowane”, niż za oceanem, inne natomiast nie tak kolorowe, jak w USA. Ale to wszystko ponownie - czyni Prisoners Wives produkcją zupełnie inną od tych, które możemy na co dzień oglądać w telewizji.

Moja ocena: 4/5

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...