oraz inne związane z tym tematem głupoty

poniedziałek, 2 września 2013

Wakacyjne Szaleństwo Serialowe

Wakacje się skończyły, więc zgodnie z obietnicą, pora na Szaleństwo Serialowe. Myślałam co prawda, że tego lata obejrzę więcej aktualnych produkcji, ale jakoś tak się złożyło, że mam wam do zaprezentowania jedynie dwa tytuły. Będzie nieco zachwytu i dużo więcej marudzenia - bo jak na Polkę przystało, marudzi mi się łatwiej, niż chwali. Ale jednocześnie - gdybym nie miała na co marudzić, to bym tego nie robiła, prawda?


Breaking Bad

Król może być tylko jeden, a imię jego Heisenberg.

Serial, w którym akcja toczyła się czasem szybciej, a czasem wolniej, teraz pędzi jak szalony. Odkrycie Hanka, załamanie nerwowe Jessiego, Walt próbujący prowadzić normalne życie i którego w końcu dopada przeszłość, Skyler, która ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu stanęła murem za mężem i do tego wszystkiego zaczyna coraz bardziej zachowywać się jak Lady Makbet. I jeszcze te tajemnicze, niepokojące ujęcia z przyszłości - po prostu cudo!

Te trzy wakacyjne odcinki (dzisiejszego epizodu jeszcze nie widziałam, proszę mi nie spoilerować!), dały mi tyle radości, że wybaczyłam serialowi wszelkie dłużyzny, za które krytykowałam go rok temu i wcześniej. Teraz bez problemu napisałabym odę do Breaking Bad, w której wychwalałabym wszystkie wspaniałości, jakie w tych trzech odcinkach zobaczyłam. Ale nie będę tego robić, bo boję się, że mogłabym gdzieś powiedzieć za wiele, zdradzić coś komuś, kto serialu jeszcze nie oglądał i tym samym popsuć mu zabawę. A tego nie chcę.

Dlatego też w tym miejscu prawie zamilknę, na koniec poruszając jeszcze dwie kwestie, z fabułą niezwiązane. Po pierwsze, jeśli ktoś przyjmuje zakłady, to chciałam obstawić, że Walt tą całą broń, jaką szykuje w ujęciach z przyszłości, skieruje przeciw tej eleganckiej babeczce, która objęła po nim biznes narkotykowy (nie mam pojęcia, jak ta postać się nazywa, ale mam nadzieję, że wiecie, o kogo mi chodzi) i zrobi to w obronie Pinkmana. A po drugie - nie daję Breaking Bad najwyższej oceny i nie ogłaszam go serialem miesiąca, bo coś czuję, że we wrześniu będzie się działo znacznie więcej i będzie to mistrzostwo na poziomie jeszcze wyższym, niż teraz.

Moja ocena: 5/5

Crossing Lines

A teraz musimy przejść do tej części wpisu, w której marudzę, choć wcale nie chcę...

Zapomnijcie o zachwycie, jaki w związku z tym serialem wyrażałam w czerwcu. Bo choć w Crossing Lines pojawiło się kilka niezłych odcinków, to jednak całość prezentowała się po prostu kiepsko. I serce mi krwawi, gdy piszę te słowa, bo naprawdę chciałabym wam powiedzieć, że nowy serial z Fichtnerem jest czymś, co powinniście obejrzeć. Ale tak nie jest.


Zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie będzie arcydzieło, na miarę Breaking Bad lub Homeland. Producenci obiecali, że serial będzie w europejskim stylu - więc znów, nie liczyłam na to, że poziomem będzie on dorównywał Lutherowi lub nawet Doctorowi Who, ale miałam nadzieję, że będzie w nim coś, co wyróżni go od amerykańskich produkcji telewizyjnych. Jednym z twórców serialu jest człowiek, który zanim zaczął pracę w telewizji, był policjantem - przypuszczałam więc, że dzięki temu Crossing Lines będzie serwował widzom dość dużą dawkę realizmu. Poza tym, ponieważ głównych bohaterów serialu było aż sześciu (postaci, w którą wcielił się Sutherland nie liczę, bo była ona drugoplanowa) - myślałam, że fabuła będzie się skupiać przede wszystkim na nich, a zagadki kryminalne będą tu jedynie tłem. I co najważniejsze - byłam święcie przekonana, że nawet jeśli wcześniej wymienione przeze mnie rzeczy w serialu się nie pojawią, to przynajmniej zobaczę Williama Fichtnera, który zagra tak wspaniale, że swoim występem przyćmi wszystkie swoje wcześniejsze dokonania.

Czy moje wymagania naprawdę były aż tak duże?


Po pierwsze to jest typowa amerykańska produkcja, pełna strzelanin i wybuchów, nie mająca w sobie nawet odrobiny europejskości. Bohaterowie ścigają co prawda bandytów po Rzymie, Paryżu i Berlinie, ale równie dobrze mogliby to robić w Nowym Jorku lub Los Angeles. Inna sprawa, że twórcy (choć kręcili w Europie), chyba niezbyt zdawali sobie sprawę z tego, że Stary Kontynent, mimo iż mniejszy od Ameryki, wcale nie jest taki mały i jeżeli rano wyjedzie się pociągiem z Hagi, to do Rzymu nie dotrze się przed południem tego samego dnia (no chyba, że użyje się TGV, ale te kursują chyba tylko we Francji).

Realizm? Zapomnijcie. Myślałam, że najbardziej nieprawdziwą rzeczą w serialu będzie trójwymiarowy skaner robiący hologramy z widokiem miejsc zbrodni. Byłam w błędzie. Przekombinowane są nawet same zagadki kryminalne. Przykładowo: międzynarodowy gang tirowców, który porywał ludzi na autostradzie i zmuszał ich do walk na śmierć i życie -WTF?! O pomstę do nieba wołają także sposoby rozwiązywania poszczególnych spraw. W tym wypadku największy facepalm zrobiłam, gdy z widea nagranego kamerą internetową i puszczonego przez skype, z widocznej na filmie, ustawionej gdzieś, na drugim planie szklanki z wodą, wzięto odbicie tego, co znajduje się za oknem domu, z którego pochodziło nagranie i na podstawie tego obrazu ustalono położenie budynku. Ech...

Bohaterowie - pochodzili z różnych krajów, aż prosiło się więc, by w jakiś sposób pokazano różnice kulturowe między nimi. Tak, jak to było w pierwszym odcinku, gdzie Hickman mówił o rzeczach związanych z USA, a pozostali nie mieli pojęcia, o co mu chodzi. Tymczasem w późniejszych epizodach twórcy ograniczyli się do zagrań typowo stereotypowych (przykładowo tego, że nazwy potraw w języku francuskim brzmią dużo bardziej smakowicie, niż po niemiecku).

Okazało się także, że zagadki kryminalne wcale nie będą drugoplanowym wątkiem. I ewidentnie było widać, że w każdym odcinku po prostu brakowało czasu, w czterdziestu-kilku minutach nie dało się jednocześnie szczegółowo pokazać ścigania przestępców i porządnie sportretować sześciu bohaterów. Akcja toczyła się nienaturalnie szybko, sprawy kryminalne rozwiązywane były jakby zbyt nagle. A dodatkowym problemem było to, że każdy epizod był początkowo zaplanowany na 50-cio minutowy, ale ponieważ trzeba go było dostosować do NBC, kilka ujęć z każdego odcinka zostawało wyciętych.

Co gorsza, gdy już pojawił się jakiś ciekawy odcinek - zazwyczaj albo niszczyły go, wspomniane wcześniej, irracjonalne rozwiązania, albo też całość kończyła się w nagły i głupi sposób (tu za przykład niech posłuży epizod The Animals, gdzie pomysł z napadem na bank oraz osobami, które tego napadu dokonywały był świetny, ale ostatnie sceny sprawiły, że pomyślałam: „i co, już? tak po prostu?!”).

Scenarzyści nie potrafili też rozplanować pewnych rzeczy w odniesieniu do dziesięciu odcinków sezonu: podczas gdy w innych produkcjach informacje o bohaterach są nam serwowane powoli i miarowo, pozwalają nam ich z czasem poznać - tak tutaj w tych dziesięciu epizodach starano się przedstawić każdego bohatera tak dokładnie, jak to tylko było możliwe. A to znów powodowało poczucie sztuczności, złego rytmu oraz sprawiało, że postaci - pozbawione otoczki tajemnicy, stawały się mniej interesujące. Bohaterom brakowało też „tego czegoś”, za sprawą czego bym ich polubiła. Przy czym tu akurat wina nie leży w małej ilości odcinków, bo przecież istnieją produkcje, w których zakochujemy się w pewnych postaciach od pierwszej sceny.

Inna sprawa, że połowa bohaterów w Crossing Lines wydawała mi się zbyteczna. Irlandczyk, Włoszka i Francuska po prostu byli w serialu, niemalże nie mając wpływu na fabułę. Gdyby z nich zrezygnowano - zupełnie bym ich braku nie odczuła.

Rozczarowujący okazał się także finał, który znów - nie był zły z powodu samej fabuły, ale tego, że w zbyt krótkim czasie działo się za dużo rzeczy. A przez to wszystkie wątki zostały poprowadzone jakby niedbale i rozwiązano je byle jak. Dodatkowo twórcy ewidentnie starali się zagrać na emocjach widzów, odnosząc się przy tym do ich sympatii do bohaterów serialu. A ponieważ ja taką sympatią do postaci nie pałałam - pozostałam niewzruszona.


I na koniec - William Fichtner. Za bardzo go lubię, by pisać o nim złe rzeczy, swoją złość skieruję więc ponownie w stronę twórców Crossing Lines. Bo Carl Hickman był postacią posiadającą naprawdę spory potencjał. Zmęczony życiem, okaleczony, pałający chęcią zemsty, uzależniony od środków przeciwbólowych i przy okazji grany przez Fichtnera. Z tych wszystkich elementów można było ulepić naprawdę ciekawą postać, kogoś podobnego na przykład do Luthera. Ale tego nie uczyniono.

Znów największym problemem było tutaj ewidentnie złe planowanie czasem. Bo gdy już wokół Hickmana zaczynało się dziać coś ciekawego, następowało cięcie, pojawiała się następna scena - i kolejny moment, w którym można było zaprezentować tą postać, zostawał zaprzepaszczony.

Kiedy oglądałam Doctor Who Confidential, często słyszałam, jak scenarzyści mówili: „mieliśmy utalentowanego aktora w roli głównej, więc maksymalnie wykorzystywaliśmy jego umiejętności i dawali mu do zagrania trudne rzeczy”. Twórcy Crossing Lines również mieli świetnego aktora (bo Fichtner jest bardzo utalentowany, co do tego nie mam wątpliwości), ale zupełnie nie potrafili tego faktu wykorzystać. Kurcze pieczone, skoro Carl Hickman był postacią posiadającą zarówno zranione ciało, jak i duszę, i do tego był uzależniony od morfiny, to aż się prosiło, by facet co jakiś czas zaprezentował swoją udrękę, miotał się po ekranie, a nawet płakał. Albo znów nawiązując do Luthera - by w jakiś sposób zostało pokazane, co dzieje się w głowie tego bohatera.

Ponadto Hickman, jako super były-policjant, powinien prezentować swój spryt i intelekt w prawie każdej scenie. Ale jego błyskotliwe uwagi gubiły się w natłoku innych wydarzeń. Poza tym postać Fichtnera była kimś, kto dla pozostałych bohaterów mógłby być - w zależności od ich nastawienia - osobą inspirującą lub irytującą. Tego typu wątki pojawiły się co prawda w pilotowym odcinku (Hickman i Irlandczyk ewidentnie się nie lubili, ale motyw ten nie został później rozwinięty) i w kilku pozostałych epizodach, ale to za mało (dla najmłodszej w ekipie policjantki Carl był ewidentnym mentorem, ale aktorka grająca tą postać miała ewidentne problemy z harmonogramem, bo w niektórych odcinkach w ogóle się nie pojawiła, a w innych jej występy ograniczały się do kilku scen).

Natomiast największym rozczarowaniem ponownie okazał się finał. W roli „tego złego”, którego Hickman ścigał przez cały sezon, wystąpił najlepszy przyjaciel Fichtnera - Kim Coates (tutaj ciekawostka: Bill często załatwia kumplowi role w produkcjach, w których sam występuje - tak było nie tylko tutaj, ale także w Prison Breaku i chyba także w Entourage; ciekawa jestem, czy Coates się za to kiedyś odwdzięczy, bo ja bardzo chętnie zobaczyłabym brodatego, odzianego w skórzaną kurtkę Fichtnera na motorze, w Sons of Anarchy). I tutaj znów scenarzyści zupełnie nie wykorzystali potencjału tych dwóch aktorów. Gdy panowie pojawili się razem w Prison Breaku, między nimi aż iskrzyło. A tutaj, nie. „Ten zły” (którego imienia nawet nie pamiętam), zdawał się być postacią wyjętą z kiepskiego film sensacyjnego, z lat osiemdziesiątych. Zero charyzmy, zero straszności - choć twórcy serialu starali się nam wmówić, że posiadał zarówno jedno, jak i drugie. Nieźle wypadło jedynie pierwsze jego spotkanie z Hickmanem, przy czym cała w tym zasługa tej drugiej postaci i Fichtnera, który zagrał wtedy absolutne przerażenie. Tylko wtedy poczułam, że „ten zły”, może być naprawdę zły, skoro Hickman jedynie słysząc jego głos wpadł w taką panikę. Potem natomiast było już tylko gorzej, a końcowe rozwiązanie całego konfliktu wywołało u mnie wielki facepalm, bo tak sztampowego zakończenia się po prostu nie spodziewałam.


Naprawdę chciałam dać Crossing Lines ocenę 6/5, okrzyknąć go najlepszym serialem wakacji i tak dalej. Ale nie mogę tego zrobić. Czy powinniście tą produkcję oglądać? Nie. Gdyby w serialu nie grał Fichtner, ja też bym tego nie robiła. A teraz potwierdzone zostało, że produkcja będzie miała następny sezon. I nie wiem: cieszyć się, czy płakać? Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak tylko mieć naiwną nadzieję, że druga odsłona Crossing Lines okaże się lepsza, od tej pierwszej.

Moja ocena: 2/5
(powinno być mniej, ale ze względu na Fichtnera...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...