oraz inne związane z tym tematem głupoty

wtorek, 15 lipca 2014

Czerwcowe Szaleństwo Serialowe

Coś się kończy, coś się zaczyna - tak chyba najlepiej można podsumować czerwcowe wydarzenia serialowe. Bo czerwiec to miesiąc przejściowy, w których z jednej strony pojawiają się finały serii już trwających, a z drugiej - pilotowe odcinki nowych produkcji. I jak się okazuje, tym razem w obydwu przypadkach, wyemitowano rzeczy zarówno wybitnie dobre, jak i niezmiernie rozczarowujące.


Constantine

Do sieci wyciekł pilotowy odcinek (mimo iż emisja serialu nastąpi dopiero jesienią). A ponieważ zwiastun prezentował się tak pięknie, że produkcja znalazła się na szczycie mojej listy "muszem zobaczyć", to nie mogłam się powstrzymać przed zerknięciem na Constantina przed oficjalną premierą. Ale niestety okazało się, że jest to jeden z tych przypadków, gdzie do trailera wrzucono najlepsze sceny. A reszta jest po prostu kiepska.


Pierwszym problemem jest to, że twórcy do jednego odcinka wpakowali zbyt dużo elementów. Dziewczyna posiadająca dar widzenia duchów, człowiek, który nie może umrzeć, Constantine, który kiedyś przypadkiem skazał niewinną duszyczkę na piekielne katusze, anioły, demony, zbliżający się koniec świata - czy naprawdę nie byłoby ciekawiej, gdyby większość z tych elementów zachowano przez jakiś czas w tajemnicy i ujawniono dopiero w kolejnych odcinkach?

Po drugie świat przedstawiony zupełnie mnie nie zachwycił. W recenzji na Hatak.pl przeczytałam, że Constantine stylistycznie i formalnie bardzo przypomina Supernatural. I całkowicie się z tym zgadzam. Oczywiście rozumiem, że serial bazuje na komiksie, który powstał na długo przed Supernaturalem (i z którego prawdopodobnie twórcy przygód braci Winchesterów czerpali garściami). Zdaję sobie też sprawę z tego, iż istnieją pewne zasady, dotyczące walki z potworami, których nie wolno łamać. No wiecie: wampira ukatrupi osikowy kołek, wilkołaka - srebrna kula, a demona - egzorcyzm. Ale właśnie Supernatural pokazał, że wspomniane schematy można nieco zmienić, kreatywnie wykorzystać i tym samym stworzyć coś nowego, co zaskoczy widza. Na przykład tworząc strzelby, które zamiast śrutem, strzelają solą, przez co nadają się do polowań na duchy. Constantine natomiast takich zaskakujących wynalazków nie stosuje.

Dodatkowo - po trzecie - znów nawiązując do przygód Winchesterów, nawet najgorszy scenariusz mogą uratować ciekawe postaci (a jak wiadomo, fabuła często jest jednym z najsłabszych elementów Supernatural). Ale pod tym względem Constantine także zawodzi. Postaci drugoplanowe są nudne i w ogóle nie zapadające w pamięć. A jeszcze bardziej rozczarowuje tytułowy bohater. Przy czym to, że z powodu konserwatyzmu NBC, Constantine musiał rzucić palenie, nie jest tu największym problemem. Nie czytałam komiksu, ale z tego, co rozumiem, pan egzorcysta z jednej strony powinien być bad-assem, a z drugiej - postacią wewnętrznie zniszczoną. I choć obydwa te elementy pojawiają się w pilocie, to wypadają mało wiarygodnie. Jak dla mnie kiepsko spisuje się tu odtwórca głównej roli, który gra to, co ma napisane w scenariuszu, ale chyba nie potrafi do końca wczuć się w swoją postać. Najlepiej widać to chociażby w finale odcinka, gdy główny bohater przeżywa drobne załamanie. Dobry aktor potrafiłby w takiej chwili pokazać rozpacz w sposób, który sprawiłby, że widzowie poczuliby jego emocje. A Matt Ryan tego nie zrobił i to nie świadczy o nim dobrze.


Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w kolejnych odcinkach serial może się rozkręcić. Już teraz krążą po sieci informacje mówiące, że NBC wzięło sobie do serca uwagi widzów i na ich podstawie postanowiło nieco zmienić fabułę następnych epizodów. I trzymam kciuki, żeby dalej było dużo lepiej. Co nie zmienia faktu, że moje pierwsze wrażenie nie jest najlepsze.

Moja ocena: 1/5


Crossbones

Co by było, gdyby doktor House nie kuśtykał, zachowywał się jak dżentelman, posiadał przeszkolenie bojowe na miarę Jamesa Bonda i żył w czasach, gdy po morzach pływali piraci? Byłby Tomem Lowe, jednym z bohaterów Crossbones. Serio, grający tą postać Richard Coyle wygląda jak młodsza wersja Hugh Lauriego, posiada cechy, które wymieniłam wyżej i dodatkowo ma piękny brytyjski akcent (którego, jak wiadomo, Lauriemu w Housie zabroniono używać).

W postaci Lowe'a zakochałam się więc od pierwszego odcinka. I zauroczenie to nie mija, mimo iż poza tym serial, jak na produkcję o piratach, cechuje się straszliwym brakiem dynamizmu i przez to jego oglądanie nieco męczy. Ale przecież nie można za tak nieistotną rzecz nie lubić bohatera, który jest cwany, wygadany i nawet poniewierany przez złych piratów, zachowuje wdzięk i urok, który mają w sobie jedynie angielscy dżentelmeni.

„Chwila, moment - zapytacie - a co z Johnem Malkovichem i graną przez niego postacią?!” Przyznaję, nie jestem w tej kwestii ekspertem, bo nie znam wszystkich aktorskich kreacji Malkovicha, ale na podstawie filmów, w których go jednak widziałam, odnoszę wrażenie, że facet zawsze gra tak naprawdę różne wariacje tej samej postaci. I w tym wypadku jest podobnie. John Malkovich w Crossbones nie jest Czarnobrodym. Jest Johnem Malkovichem. Czyli jest w nim coś intrygującego, ale w taki dziwny i niepokojący sposób. I to normalnie sprawiałoby, że postać Czarnobrodego byłaby bardzo ciekawa. Tutaj natomiast wzruszyłam tylko ramionami, bo Malkovich zwykle gra właśnie takich bohaterów.

Jeśli zaś chodzi o pozostałe postaci: cieszy mnie, że nikogo nie można jednoznacznie przypisać do jasnej lub ciemnej strony mocy. Bohaterowie po obu stronach konfliktu są równie bezlitośni i brutalni (przy czym oczywiście na tyle, na ile pozwala PG-13). Ale niestety, mimo iż są to osoby o zróżnicowanych charakterach, wszyscy są dość nijacy i przez to nie przykuwający mojej uwagi.


Wspomniałam wcześniej o braku dynamizmu i to jest moim zdaniem główna wada serialu. Widzicie, rozumiem, że Crossbones nie miał budżetu na epickie bitwy morskie i inne bajery. Ale przez to, że piraci przez większość czasu zamiast pływać po siedmiu morzach, siedzą na jednej wyspie i knują wielki spisek - całość traci urok. W pilocie udało się jedno z drugim jakoś sensownie połączyć, za sprawą postaci Lowe'a, który potrafił jednocześnie machać szabelką i pojedynkować się z piratami słownie. Później jednak nie było już podobnych scen. A szkoda, bo właśnie to mogło uczynić serial czymś ciekawym i świeżym.


Jaki jest więc mój werdykt w obecnej chwili? Richard Coyle ukradł serial i głównie dla niego warto Crossbones oglądać. Boję się jednak, że to nie wystarczy i raczej nie wróżę tej produkcji świetlanej przyszłości. Zwłaszcza, że scenarzyści, mimo iż uczynili Lowe'a bardzo ciekawą postacią, chyba nie za bardzo mają pomysł na to, jak ją dalej poprowadzić.

Moja ocena: 3/5


The Flash

Pomimo iż nie podobał mi się mający premierę parę lat temu Arrow, postanowiłam zerknąć na nową telewizyjną ekranizację DC Comics. I pilot zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, głównie za sprawą tytułowego bohatera. Barry Allen (czyli Flash) jest inteligentny i nieco gapowaty, ale przede wszystkim - mega sympatyczny. Zupełne przeciwieństwo pana łucznika z Arrow. I bardzo dobrze, bo właśnie za sprawą Allena, The Flash ma lekki i nieco komediowy klimat. Czyli coś, czego w Arrowie mi brakowało.

Żeby jednak nie było tak różowo - problemem znów mogą być bohaterowie drugoplanowi. W pilocie serialu nie tylko nikogo poza głównym bohaterem nie udało mi się polubić, ale wręcz pojawiło się kilka postaci, które miały w sobie coś irytującego.

Niestety dopiero jesienią będę mogła zobaczyć, jak serial się rozwinie. Trzymam kciuki, by wspomniane przeze mnie wady zostały naprawione, a reszta się nie popsuła.

Moja ocena: 4/5


Halt and catch fire

Dawno temu, w podstawówce, na katechezie, przy okazji lekcji o stworzeniu świata, ksiądz zapytał wszystkie dzieciaki w mojej klasie „co to znaczy stworzyć coś z niczego”. Kombinowaliśmy, ale nikt za bardzo nie potrafił wyjaśnić, o co chodzi. Dziś, gdyby ktoś ponownie zadałby mi to pytanie, odpowiedziałabym bez wahania, że takim aktem stwarzania jest programowanie. Bo nie istnieje nic, potem pisze się kod (niezrozumiały dla zwykłych śmiertelników, hehehe), a z tego kodu powstaje program lub strona internetowa. Albo też przekładając wcześniejsze zdanie na język biblijny: słowo staje się... hmm, w dokumentach HTML naprawdę ciałem, bo niemal cała treść znajduje się tam w sekcji BODY. Ergo - Bóg (oczywiście, jeśli takowy istnieje) musiał być programistą.

Halt and catch fire także opowiada o bogach i boginiach programowania. A tym przyszło żyć i tworzyć w latach osiemdziesiątych, czyli czasach, w których branża komputerowa przeżywała swój najdynamiczniejszy rozwój, a informatycy musieli zmagać się nie tylko z zawiłościami kodu, ale także toporną materią hardware'u - z ograniczeniami pamięci obliczeniowej oraz problemem przegrzewania się procesora na czele.

Co prawda główni bohaterowie serialu są postaciami fikcyjnymi, ale poza tym, gdzieś w tle przewijają się elementy i ludzie zupełnie prawdziwi: IBM, Bill Gates, Steve Jobs (przy czym o tych dwóch ostatnich jest jedynie mowa). A to czyni całą historię dość wiarygodną.

Oczywiście serial byłby nudny, gdyby chodziło w nim tylko o programowanie. I tak naprawdę jego główną siłą napędową są postaci. Co prawda trudne do polubienia, ale za to przykuwające uwagę, nietuzinkowe, niejednoznaczne i przede wszystkim świetnie zagrane. Gwiazdą produkcji jest Lee Pace, ale pozostali aktorzy także spisują się wyśmienicie.

Równie ciekawe są oczywiście relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Kto kim manipuluje? Kto kogo lubi, a kto tylko udaje swoją sympatię? W każdym odcinku, co chwila zadawałam sobie te oraz inne pytania.


Oczywiście na koniec muszę wyłączyć tryb zachwycania się i wspomnieć o tym, co w Halt and catch fire się nie udało. Przy czym lista będzie dość krótka. Po pierwsze MacMillan i Cameron wydawali mi się bohaterami nieco za bardzo dziwacznymi. Owszem, wiem że w prawdziwym świecie też zdarzają się takie osoby. Jednakże uczynienie aż dwóch głównych postaci dość mocno odstającymi od norm - to chyba trochę za dużo. Drugą rzeczą która mnie mocno mierziła, były przygody seksualne MacMillana. Rozumiem, że to miało dodatkowo podkreślić dziwaczność tego bohatera. Ale kurcze - ja chciałam oglądać serial o programowaniu, a nie romansowaniu.

Ale, uwaga - te błędy denerwowały mnie tylko na początku. Po kilku odcinkach twórcy serialu doszli chyba do wniosku, że nie ma co za bardzo szokować widzów i nieco odpuścili. Co sprawia, że na obecną chwilę tak naprawdę nie mam żadnych uwag i niecierpliwie czekam na każdy nowy odcinek.

Moja ocena: 5/5


Penny Dreadful

Krótko, bo od poprzedniego wpisu mój stosunek do tego serialu zupełnie się nie zmienił. Jedynym odcinkiem, który przypadł mi do gustu był ten z egzorcyzmem. Ale poza tym - nic ciekawego. Rozczarował mnie także finał, bo prawie wszystko skończyło się dokładnie tak, jak przypuszczałam. A po tylu męczących epizodach liczyłam na to, że przynajmniej zakończenie mnie w jakiś sposób zaskoczy, a może nawet zachwyci.

Już wiadomo, że powstanie drugi sezon. Ale ja dziękuję, dalej Penny Dreadful oglądać mi się nie chce.

Moja ocena: 2/5


Orphan Black

Na szczęście akcja się rozkręciła i czerwcowe odcinki były tak udane, jak pierwsza seria. Co więcej twórcy pokazali, że potrafią jeszcze widzów czymś zaskoczyć. Przy czym wydaje mi się, że pod wieloma względami fabuła niezbyt ruszyła się do przodu. A na pewno znacznie mniej, niż rok temu. I kiedy po finałowym odcinku nastąpiły napisy, czułam tak naprawdę niedosyt. Bo gdyby tak skończył się odcinek gdzieś tak w połowie sezonu byłoby ok. Natomiast w zaistniałej sytuacji, takie rozwiązanie nieco drażni. I boję się, że scenarzystom jednak kończą się pomysły i następny sezon będzie wyglądać trochę podobnie, to tego.

Moja ocena: 3/5


A Czerwcowym Serialem Miesiąca zostaje...


Fargo

Na początek uwaga - mogą pojawić się spoilery!!!

Serial jest bardzo spójny stylistycznie, przez cały czas utrzymywał mniej więcej ten sam poziom i przez to, moja opinia na jego temat prawie wcale się nie zmieniła.

Podobał mi się przeskok czasowy. Choć przyznaję, że początkowo martwiłam się, co z tego wyniknie. Ale twórcy serialu szybko pokazali mi, że to było dobre rozwiązanie.

Tego, że Molly i Gus połączy coś więcej, niż tylko wspólna sprawa kryminalna, można się było domyślać. Ale świetnym rozwiązaniem było to, że twórcy zrezygnowali z pokazywania jakiś romantycznych scen. Bohaterowie są ze sobą i wyglądają tak, jakby ich związek był czymś naturalnym, na porządku dziennym. I gdyby ktoś nie wiedział, że para poznała się zaledwie rok wcześniej, mógłby odnieść wrażenie, że obydwoje znają się od piaskownicy i są małżeństwem od kilkunastu lat.

A przy okazji, genialnym pomysłem było to, by Molly była w ostatnim miesiącu ciąży - dokładnie tak samo, jak policjantka z filmu.


W ciekawy sposób zmienił się Lester. Przy czym jego zachowanie po spotkaniu Malvo wydawało mi się dość irracjonalne - co było chyba jedynym minusem finałowych odcinków, taką rysą na diamencie. Bo co Lester chciał osiągnąć, zaczepiając pana mordercę? Moim zdaniem dużo lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Nygaard przypadkowo wsiadł do tej samej windy, co Malvo, a następnie na widok mordercy zaczął panikować lub zgrywać kozaka.

Niemniej jednak, wybaczam serialowi tą nieścisłość, bo to grubymi nićmi szyte rozwiązanie, stało się punktem wyjścia dla reszty, iście genialnej fabuły.

A wracając jeszcze do Lestera - w poprzednich odcinkach starałam się jakoś usprawiedliwić jego działania. Ale to zmieniło się przed finałem - sposób, w jaki Nygaard wykorzystał swoją nową żonę sprawił, że przestałam mieć co do tej postaci jakiekolwiek wątpliwości.


I na koniec, słów kilka o Malvo. On dla odmiany do końca został postacią niejednoznaczną, trudną do od ocenienia. Z jednej strony - pozbawiony skrupułów, zabijający innych bez mrugnięcia okiem. Ale z drugiej, kilku osobom darował życie - między innymi Gusowi oraz głuchoniememu zabójcy. Zwróćcie też uwagę na to, że gdy w finałowym odcinku pracownik komisu samochodowego prosił Malvo o darowanie życia - koniec końców nie widzieliśmy, co się z biednym człowiekiem stało. I kto wie, może i tym razem bohater Thorntona nie pociągnął za spust?

Przy czym zakończenie historii Malvo, choć przemyślane i świetnie rozegrane, mocno mnie zasmuciło, bo liczyłam na to, że facet wykiwa wszystkich i jako jedyny opuści Fargo jako wygrany. Co nie znaczy jednak, że to, co zaproponowali mi twórcy serialu, mnie rozczarowało. Bo stylistycznie było to kolejne nawiązanie do filmu, pokazanie, że karma działa, i że trochę jak w bajkach, zły wilk, który pożarł babcię i Czerwonego Kapturka, musi zostać zgładzony. Nawet jeśli (już inaczej, niż w bajce), nie przywróci to życia zjedzonym przez niego osobom.


I na tym chyba skończę swoje rozważania na temat Fargo. Bo choć mogłabym napisać więcej, to wydaje mi się, że jest to jedna z tych produkcji, w przypadku której słowa nie są w stanie oddać pełnego spektrum przeżyć, jakie towarzyszyły mi, podczas oglądania.

Ale jest jeszcze jedno pytanie, na które muszę odpowiedzieć. Mianowicie, w chwili, gdy to piszę, już wiem, że powstanie drugi sezon serialu. Pytanie brzmi więc: czy to dobrze? Gdyby nowa seria miała - podobnie jak chcą to zrobić w True Detective - opowiadać świeżą, niepowiązaną z pierwszym sezonem historię, wtedy byłoby to mądre rozwiązanie. Jeśli natomiast druga odsłona Fargo miałaby być kontynuacją części pierwszej - nie jestem pewna, czy byłby to dobry pomysł. Choć z drugiej strony mówią, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. A serial udowodnił, że w pewnym sensie jest to możliwe. Może więc i drugi sezon zaskoczy mnie pozytywnie?



I na koniec jeszcze jedna sprawa. Jak wiadomo w wakacje nie ma wielu nowych seriali do oglądania. Jest to więc dobry czas, by nadrobić zaległości i zapoznać się ze starszymi tytułami. I tu mam pytanie do was (czyli tych wytrwałych czytelników, którym udało się dotrwać aż do tego miejsca :) - jakie seriale moglibyście mi polecić? Przy czym uwaga, ważna sprawa: proszę, nie wypisujcie długich list, a jedynie zarzućcie kilkoma tytułami, które waszym zdaniem są takimi produkcjami, które każdy szanujący się wielbiciel seriali znać powinien.

2 komentarze:

  1. Hej. Właśnie z Fargo ma być jak z Detektywem, jeśli kojarzę właściwie, czyli model antologii. A tego odpuszczania niektórym przez Lorne'a Malvo bym nie tłumaczył litościwością, on po prostu gardził zbyt łatwymi celami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @z Fargo ma być jak z Detektywem

      Mam nadzieję, że tak właśnie będzie, ale natknęłam się w sieci na plotki, że drugi sezon miałby opowiadać o dalszych losach Molly i Gusa.

      @A tego odpuszczania niektórym przez Lorne'a Malvo bym nie tłumaczył litościwością, on po prostu gardził zbyt łatwymi celami ;)

      Hehe, podoba mi się to wytłumaczenie! Naprawdę bardzo mi się podoba! :)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...