oraz inne związane z tym tematem głupoty

niedziela, 26 lutego 2012

Filmy Przeróżne: In Time (Wyścig z Czasem)

Wyobraź sobie świat, w którym starzejesz się tylko do 25 roku życia, a potem żyjesz bez cierpień, chorób i starości. Brzmi nieźle? No, ale cóż - życie to nie bajka i niestety za tak wygodną egzystencję trzeba sporo zapłacić. Walutą nie są jednak Dolary, sztabki złota, ropa naftowa lub brylanty. Jedyne, co się liczy, to czas, jaki ci pozostał. Minuty, po upływie których twój organizm po prostu przestanie funkcjonować. Chcesz pożyć dłużej - musisz na to zapracować. Ale jednocześnie za wszystko inne także przyjdzie ci zapłacić czasem własnego życia. Za kawę - trzy minuty, za sześciopak piwa - godzinę, za Porsche - 59 lat plus podatek VAT.

Raj nie jest już tak piękny, jak wydawał się na początku? I co gorsze - jawi się teraz, jako piekło, prawda? Nam na szczęście (póki co) coś takiego nie grozi - ale tak właśnie wygląda świat, w którym żyją bohaterowie filmu In Time.


Mnie wyżej opisana rzeczywistość porządnie przeraziła. Zwroty takie jak "czas to pieniądz", "strata czasu" i "brak czasu" nabrały w niej przyprawiającej o dreszcze dosłowności. Zupełnie inaczej zaczął wyglądać także gest spoglądania na zegarek polegający na podwinięciu rękawa koszuli i podniesieniu ręki w stronę oczu. Przestał on bowiem znaczyć "ojej, czy zdążę się na autobus?" i mówił "ojej, czy starczy mi minut życia na to, by kupić bilet?"


Po zobaczeniu początku filmu pomyślałam przez chwilę "jak długo zdołałabym przeżyć w takiej rzeczywistości?" Ja, osoba cholernie leniwa, wiecznie gdzieś spóźniona i nie posiadająca zbyt dużej ilości oszczędności. Jak wyglądałoby moje życie z tykającą na przedramieniu bombą zegarową? Czy traciłabym mniej czasu niż teraz, czy też trwoniłabym go wciąż tak samo?

Z początku naszły mnie ponure myśli dotyczące mojego obecnego stylu życia. Potem jednak zrozumiałam coś jeszcze - coś, co naprawdę mocno podniosło mnie na duchu.


Bo jak wyglądał świat pokazany w In Time? Trudno określić, czy to przyszłość, czy też alternatywna wizja współczesności. W filmie obok kilku futurystycznych gadżetów pojawiła się też masa rzeczy z przeszłości - stare samochody, stroje, fryzury i inne. Telewizja i radio służą jedynie za kanały informacyjne. Nikt nie słucha muzyki, nie ogląda filmów, nie czyta książek. Nikt nie ma czasu na bycie kreatywnym i wymyślanie nowych rzeczy. Nie ma też nikogo, kto znalazłby chwilę na użycie rzeczy wymyślonych przez innych.

Z tego powodu po obejrzeniu In Time doszłam do wniosku, że marnowanie czasu jest potrzebne - bo tylko dzięki temu znajdujemy czas na twórcze myślenie, na tworzenie sztuki, literatury, muzyki, filmów i wszelkich innych rzeczy zaliczających się do szeroko rozumianej kultury.

Innymi słowy - choć lenienie się i tracenie czasu na pozór zdają się być czymś zbędnym, w rzeczywistości, na dłuższą metę mogą prowadzić do naprawdę dobrych i pozytywnych rzeczy.


Dodatkowo w filmie poruszył mnie jeszcze problem nieśmiertelności. In Time pokazywał, jak dziwnie wyglądałby świat, w którym każdy miałby po dwadzieścia pięć lat. Na pierwszy rzut oka wyglądałoby to pięknie, to po dłuższym przyjrzeniu się temu wszystkiemu i tutaj ujrzelibyśmy rysę na diamencie. Mama, babcia, pradziadek i wujek - wszyscy wyglądaliby jak twoi rówieśnicy. Wyobraźcie sobie - na imprezie poznajecie fajną osobę, a po kilku godzinach rozmowy odkrywacie, że ten ktoś chodził z waszą pra-prababcią do przedszkola. Rany - można by było od tego wszystkiego ześwirować!


Ok, ale wystarczy już mojego filozofowania - czas napisać coś więcej o fabule samego filmu. Główny bohater - Will Salas, mieszka w najbiedniejszej dzielnicy z możliwych, żyje dosłownie z dnia na dzień - każdy poranek zaczyna z 24 godzinami na koncie. Gdy już poznamy głównego bohatera - w filmie następuje obowiązkowy zwrot akcji. Mama Salasa (w tej roli Trzynastka z House'a) umiera z powodu braku czasu, a Will dostaje od przypadkowo spotkanego bogacza ponad sto lat życia. Facet postanawia wykorzystać zdobyte fundusze na to, by pojechać do bogatej dzielnicy i zniszczyć chciwe korporacje, które - jak twierdzi - odpowiedzialne są za śmierć jego mamy. Po drodze poznaje córkę milionera, znacznie pomnaża swój majątek wygrywając partyjkę pokera i... No właśnie - tutaj jest pewien problem. Bo dalej akcja mogła potoczyć się na naprawdę wiele możliwych sposobów. Ale scenarzyści obrali najgorszą ścieżkę z możliwych.

Poniżej przedstawiam cztery możliwe kontynuacje fabuły - z czego trzy wymyśliłam sama, a jedna pochodzi z filmu. Którą wybierzecie?


A. Główny bohater dzięki własnemu sprytowi oraz smykałce do interesów niezwykle szybko bogaci się, a następnie zaczyna doprowadzać do bankructwa złych kapitalistów. Na końcu spogląda w lustro i zdaje sobie sprawę z tego, że sam stał się złym kapitalistą.

B. Mama głównego bohatera była w rzeczywistości super tajnym szpiegiem i tak naprawdę zginęła w wyniku działań rusko-chińskiego wywiadu. Salas zabija winnych temu wszystkiemu ludzi i przy okazji zdobywa dziewczynę oraz ratuje świat.

C. Salas odkrywa, że gdzieś, w ściśle tajnej piwnicy znajduje się eliksir, który wyłącza zegar i sprawia, że człowiek, który go wypił zaczyna starzeć się w naturalny sposób.

D. Główny bohater, niczym Robin Hood zaczyna wykradać lata życia bogatym i rozdawać je biednym.


Jeśli opcja D spodobała się wam najbardziej, to zamiast dalej czytać ten wpis, po prostu obejrzyjcie film - na pewno się wam spodoba. Osobiście uważam jednak, że rozwiązanie D jest do d. ale niestety właśnie na coś takiego zdecydowali się scenarzyści filmu i przez to wszystko popsuli. A szkoda, bo In Time zaczęło się naprawdę nieźle i mógł z tego wyjść bardzo dobry film.


Niestety to, iż główny bohater postanowił być Janosikiem niosło ze sobą także inne, daleko idące konsekwencje. Bo wiecie - jeśli film jest dobry, to nie zwracam uwagi na nieprawdopodobieństwa i bzdury, jakie się w nim pojawiają. Dochodzę do wniosku, że podobnie, jak w bajkach dla dzieci, pewne rzeczy trzeba wziąć na wiarę i nie zastanawiać się, jak to możliwe, że babcia i Czerwony Kapturek wyszły żywe z rozprutego wilczego brzucha. Ale gdy film zaczyna się robić nieciekawy, to rozrywką zaczyna dla mnie być znajdywanie w nim rzeczy niemożliwych i absurdalnych. A tego w In Time było naprawdę sporo. Oczywiście mogłabym teraz poznęcać się i wymienić je wszystkie, ale okażę litość i ograniczę się do jednej, najgłupszej moim zdaniem rzeczy.

Mianowicie - nie podobała mi się cała ta heca z okradaniem bogatych i wspomaganiem biednych oraz związana z tym klasowa rewolucja. W In Time zwrócono co prawda uwagę na niektóre negatywne skutki "janosikowania", ale zostało to zepchnięte na bardzo poboczny wątek. A inflację, która jest naturalną konsekwencją rozdawania pieniędzy (lub minut, jak to miało miejsce tutaj) - przypisano złym bogaczom, którzy specjalnie zawyżają ceny.

Poza tym (nie tylko w tym filmie, ale także w innych) Amerykańscy filmowcy lubią krzyczeć "hurra, wyrwij murom zęby krat!", ale zapominają przy tym o tym, iż ludzie nie nauczeni wolności często po zdobyciu władzy tworzą jeszcze większy rygor, niż był przed rewolucją.


Istnieją dwa rodzaje złych filmów. Pierwsze to takie, które od początku do końca są do kitu. A drugie zaczynają się świetnie, a potem beznadziejnie kończą. Te drugie są gorsze od tych pierwszych. Bo nic nie boli tak, jak zobaczenie filmu, który posiadał świetny pomysł i olbrzymi potencjał, a potem jedno i drugie zostało zaprzepaszczone.

Jeśli macie trochę czasu, możecie go poświęcić na obejrzenie In Time. W innym wypadku po prostu sobie darujcie.

Moja ocena: 2/5



...i to samo w 3D...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...