oraz inne związane z tym tematem głupoty

sobota, 6 października 2012

Wrześniowe Szaleństwo Serialowe

Twórcy seriali to jednak dobrzy i mądrzy ludzie. Wiedzą, że we wrześniu trwa sesja i w tym czasie nie powinno się, wręcz nie wolno odciągać studentów od nauki. Dlatego też większość z nich wstrzymała się z emisją swoich produkcji do października.

Ale jak to zwykle bywa, pojawiło się kilku narwańców, którzy wybiegli przed szereg i premierowe odcinki swoich dzieł pokazali już pod koniec września. I to właśnie o nich będzie dzisiejszy wpis.


Castle

Podobnie jak w poprzednim sezonie, pierwszy epizod był w bardzo ponurym nastroju. Czy to będzie już jakiś standard w tym serialu? Mam nadzieję, że nie, bo ja takich odcinków nie lubię - Castle'a oglądam przede wszystkim dla zabawy. No, ale skoro poważny odcinek mamy już za sobą, to dalej wszystko powinno już wrócić do normy, prawda?

Żeby jednak nie było tylko psioczenia - póki co rozwiały się moje największe obawy, jakie pojawiły się po finałowym odcinku poprzedniej serii. Mianowicie martwiłam się, że związek Castle'a z Kate popsuje serial. Na szczęście już w tym pierwszym, nienajlepszym epizodzie widać było, że tą jedną kwestię scenarzyści przemyśleli znakomicie. Było lekko i zabawnie, ale bez zbędnych uniesień i maślanych oczu. To mi się podoba. Oby tak dalej!

Moja ocena: 3/5

Dragons - Riders of Berk

Rety, straszna sprawa! How to Train Your Dragon to była taka fajna bajka. No, ale Dreamworks postanowił wycisnąć z produkcji możliwie jak najwięcej kasy i zrobić serial opowiadający o dalszych przygodach Hiccupa i Toothlessa.

Film mnie zachwycił, bo było w nim coś, co przemawiało do osoby w moim wieku. Serial niestety został tego elementu pozbawiony i zrobiono z niego po prostu kolejną bajkę z obowiązkowym morałem na zakończenie każdego odcinka.

Zaciskam jednak zęby i oglądam dalej, bo podobno Riders of Berk mają być jakimś pomostem łączącym pierwszą i drugą część How to Train Your Dragon.

Moja ocena: 2/5

Elementary

Tutaj możliwe były tylko dwa scenariusze. Albo, że będzie to produkcja dużo lepsza i zupełnie inna od Sherlocka, albo że z angielskiej produkcji odgapione zostanie to, co najlepsze, a reszta będzie po prostu do luftu. No i póki co, po pierwszym odcinku, jestem zdania, że wyszło raczej na to drugie.

Nowojorski Holmes, podobnie jak jego brytyjski poprzednik jest typem mocno szurniętym i aspołecznym. Przy okazji grający go aktor został ucharakteryzowany i ubrany „na Doktora House'a”. Ale mimo tego, facet nie jest nawet w połowie tak interesujący, jak postać grana przez Cumberbatcha (o Louriem już nie wspominając). A doktor Watson to kobieta. I tyle. Znów - nic ciekawego w tej postaci nie dostrzegłam. Więc może przynajmniej scenariusz i zagadka kryminalna były ciekawe? Niestety, nic z tego. Dialogi są drętwe, żarty wcale nie śmieszą, a ja niemal od początku wiedziałam, kto jest mordercą. I jakby tego wszystkiego było mało, całość została zaprezentowana w zupełnie zwykły sposób. Żadnych wizualizacji pokazujących sposób myślenia głównego bohatera, żadnej wpadającej w ucho muzyki, żadnych ciekawych ujęć. Po prostu nic.

Innymi słowy - póki co jest to nie tylko niezbyt ciekawa wariacja na temat przygód Sherlocka Holmesa, ale na dodatek - kiepski serial kryminalny tak w ogóle.

Przy czym zobaczyłam tylko premierowy odcinek. A jak wiadomo, czasem piloty wychodzą gorzej, niż reszta serialu. Dlatego też postanowiłam poobcować z tym nowym Holmesem jeszcze przez październik. Ale jeśli do końca miesiąca mnie nie zauroczy - nie będę go dłużej oglądać.

Moja ocena: 1/5

Fringe

Oj, chyba z moimi recenzjami tego serialu będzie teraz dokładnie tak samo, jak w tamtym sezonie. Bo ponownie trudno jest mi sprecyzować, co o tej produkcji myślę.

Akcja przeskoczyła do dwatysiące któregoś tam roku, do czasów, w których Ziemia jest okupowana przez Obserwatorów. Peter, Walter i Oliwia przehibernowali ostatnie 15 lat w bursztynie, dzięki czemu w tych futurystycznych czasach mają wciąż mniej więcej tyle samo lat, co w poprzednim sezonie. No i teraz kombinują, jak wykurzyć złych najeźdźców.

Czy to dobry pomysł na fabułę? Czy scenarzyści zbytnio nie przekombinowali? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. Bo wszystko zależy tak naprawdę od tego, dokąd to wszystko dalej pójdzie.

Przy czym pierwszy odcinek tego - wedle zapowiedzi - ostatniego już sezonu Fringe jak dla mnie był całkiem, całkiem niezły.

Moja ocena: 3/5

Homeland

Pozwolę sobie użyć szachowej metafory. To dopiero początek gry więc jak na razie trwa rozstawianie pionków na szachownicy i nie dzieje się nic interesującego. Ale gdy już kluczowe figury pójdą w ruch - wtedy może zrobić się ciekawie.

Przy czym mam drobny problem (nie wiem, czy o tym wcześniej wspominałam, więc wybaczcie mi, jeśli się powtórzę). Nie lubię Carrie. Bez większego powodu. Po prostu drażni mnie ta postać i już. Dlatego zupełnie nie czuję do niej empatii. A chyba powinnam jej współczuć, trzymać kciuki i tak dalej. Ale nie potrafię. I to w jakiś sposób psuje mój odbiór serialu... A może nie? Może właśnie taki był zamysł twórców Homeland. Sama już nie wiem.

A z innej baczki - w tym nowym odcinku strasznie poruszyły mnie dwie sceny. Najpierw ta szkolna terapia grupowa, podczas której dzieciaki mówiły, jak to bardzo nie lubią Arabów. I na samym końcu - grzebanie Koranu. Naprawdę wzruszające.

Moja ocena: 4/5

Person of Interest

Wątek z zakończenia poprzedniego sezonu jest kontynuowany i prezentuje się to bardzo ciekawie. Z jednej strony fajnie, że dzięki temu fabuła przestała być całkowicie proceduralna i akcja odcinków zaczęła jakoś zazębiać się ze sobą. Ale z drugiej - kurcze, mam nadzieję, że Reese nie będzie ratował Fincha przez pół sezonu.

Podobały mi się też sceny z przeszłości, w których pokazano, w jaki sposób Finch uczył swoją maszynę inwigilacji. Przy czym mnie zawsze cieszy oglądanie relacji ludzi ze sztuczną inteligencją.

Moja ocena: 4/5

Revolution

Chyba już wspominałam tutaj o tym kilka razy, ale napiszę jeszcze raz. Nie boję się apokalipsy spowodowanej przez inwazję zombiaków, ale jestem w stanie uwierzyć w to, że kiedyś ludzkość upadnie, bo nagle zabraknie nam prądu. I o takiej właśnie możliwej katastrofie opowiada Revolution. Przy czym w tym wypadku katastrofa nie jest spowodowana impulsem elektromagnetycznym lub burzą słoneczną. Po prostu ktoś (póki co, nie wiadomo kto, jak i po co) wszystkie urządzenia elektryczne, na całej kuli Ziemskiej wyłączył. I to tak, że nie działała też żadna nowa rzecz, która powinna być zasilana prądem. Zelektryfikowany świat został zniszczony w żaden sposób nie można do odbudować.

Akcja serialu toczy się piętnaście lat po tym, jak wszystko poszło w diabły. Nie chce mi się opisywać całej fabuły. Bardzo skrótowo rzecz ujmując napiszę więc, że źli goście porwali jednego z dobrych gości i reszta dobrych próbuje odbić swojego kamrata z niewoli.

Niewątpliwie brawa dla scenarzystów należą się za to, że pokazali złych bohaterów w bardzo ludzki sposób. Oni też mają rodziny, przyjaciół i marzenia, a gdy zginą, to ktoś płacze na ich pogrzebie. Dzięki takiemu prostemu zagraniu ci źli tak naprawdę nie są źli. Są tylko drugą stroną konfliktu. A ja, jako widz mogę im z czystym sumieniem kibicować równie mocno, jak ich przeciwnikom, czyli tym dobrym.

W serialu występuje Billy Burke, którego lubię, bo facet przypomina mi Richarda Deana Andersona, z czasów, gdy facet był jeszcze piękny, młody i szczupły. Burke ma w Revolution ciekawą rolę awanturnika-zabijaki i naprawdę miło się jego kreację aktorską ogląda.

Ale niestety, na wszystkim, co napisałam powyżej - zalety serialu się kończą. Bo pozostali bohaterowie nie są już tak ciekawi, jak postać grana przez Burke'a. A fabuła jakoś się nie klei. A szkoda, bo po trio Eric Kripke + J.J. Abrams + Jon Favreau spodziewałam się czegoś więcej. Ponownie, jak w przypadku Elementary daję serialowi jeszcze miesiąc na poprawę. Jak mnie nie wciągnie, kończę oglądanie.

Moja ocena: 2/5

1 komentarz:

  1. Myślę, że to jak najbardziej celowy myk scenarzystów Homeland, że Carrie nie jest, hm, bardzo lubialną postacią (zasada chyba uniwersalna dla bohaterów dwubiegunowych, vide Six feet under, Shameless), ma być obsesyjna i kompulsywna, na pewno nie ma być Jackiem Bauerem. Ja ją akurat odbieram inaczej, ze zrozumieniem, bo mam kogoś takiego w rodzinie, ale trop jest słuszny. A jak widzisz, bywa, że sympatię i współczucie wzbudza Brody, który w serialu zrobionym sześć lat temu jeszcze byłby zupełnie jednoznacznie negatywny.
    Mnie się osobiście premiera serii bardzo (w tle atak Izraela na Iran - bardzo ciekawe, czy wizja prorocza).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...