oraz inne związane z tym tematem głupoty

sobota, 2 marca 2013

Lutowe Szaleństwo Serialowe

W tym najkrótszym miesiącu w roku, w świecie seriali pojawiło się kilka ciekawych rozwiązań oraz niespodzianek. Ale też parę rzeczy naprawdę mocno mnie rozczarowało.

Dziś, poza produkcjami o których wspominałam wcześniej, będzie też kilka słów o jednej nowości. A także recka pewnego serialu internetowego.


Castle

W jednym z odcinków znów powrócił temat mhrooocznej przeszłości Beckett. Westchnęłam ciężko, zrobiłam facepalm, a potem zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Okazało się bowiem, że we wspomnianym odcinku ktoś planował zamordować polityka, który zabił mamę Kate. A ekipa 12 posterunku musiała zapobiec temu przestępstwu. Dzięki takiemu obrotowi spraw, choć to wciąż był odcinek związany z mhrooczną przeszłością Beckett, to jednak było w nim coś zupełnie innego. I za to twórcom serialu należy się plus.

Ale to nie wszystko. Bo potem nastąpił dwuodcinkowy epizod, w którym uprowadzona została córka Castle'a. Słyszałam na ten temat opinie, że „o rany, ze wszystkich ludzi w Nowym Jorku, przypadkiem musiała zostać porwana akurat ona”, ale zupełnie się z nimi nie zgadzam. Zwłaszcza, że pod koniec okazało się, że wybór Alexis nie był tu zupełnie przypadkowy.

Szczególne brawa należą się Nathanowi Fillionowi, który pokazał, że potrafi nie tylko błaznować przed kamerą. I to właśnie za jego sprawą te dwa połączone odcinki tak dobrze mi się oglądało. Co prawda już wcześniej zdarzało się w Castle'u, że główny bohater musiał zmierzyć się z dość przykrymi zdarzeniami, to nigdy nie został on postawiony pod ścianą aż tak bardzo. A tu było widać jego troskę, rozpacz i przede wszystkim bezsilność. Bo oto okazało się, że Rick Castle, milioner, przyjaciel burmistrza Nowego Jorku (a także innych znanych ludzi), nie może w żaden sposób pomóc porwanej córce, gdyż ta zapadła się jak kamień w wodę.

Drugi odcinek wciąż był utrzymany w poważnej atmosferze, ale napięcie nieco opadło, pojawiło się więcej żartów. A poza tym poznaliśmy... STOP, tego nie będę spoilerować. W każdym razie bardzo spodobał mi się taki obrót spraw. I wydaje mi się, że ten podwójny odcinek był jednym z najciekawszych w tym sezonie.

Moja ocena: 5/5

Cult

Nowość stacji CW. Pomysł dość ciekawy: oglądamy serial o ludziach, którzy oglądają serial. Ale poza tą szkatułkową budową nie ma tu niczego ciekawego. Bohaterowie nie budzą sympatii, główny wątek jest grubymi nićmi szyty, a całość jest po prostu nudna. Obejrzałam pierwsze dwa odcinki, w nadziei, że w tym drugim coś się rozkręci. Ale nic z tego.

Strasznie szkoda Roberta Kneppera, bo to moim zdaniem utalentowany aktor. Tylko facet nie ma szczęścia do dobrych roli. W tej produkcji wyglądał on tak, jakby reżyser powiedział mu „zagraj jak w Prison Breaku”. I to wszystko. Knepper robi więc straszne miny i na tym jego gra aktorska właściwie się kończy. A przecież tego człowieka stać na wiele więcej!

Moja ocena: 1/5

H+

Przeczytałam w internecie, że to najlepszy serial webowy, jaki jest obecnie emitowany. Myślę więc sobie: skoro wszystkie odcinki pierwszego sezonu są już dostępne, to spróbuję i obejrzę.

Fabuła prezentowała się interesująco (choć pod pewnymi względami jednocześnie była dość oklepana) - w niedalekiej przyszłości, zamiast telefonów komórkowych, ludzie będą wszczepiać sobie do mózgu chip, za pośrednictwem którego będą łączyć się z internetem. Ale wszystko to diabli biorą, bo pewnego dnia do sieci trafia wirus, który uszkadza wszystkie chipy, tym samym zabijając ludzi, którzy je posiadali.

Bohaterami serialu staje się garstka osób, które miały szczęście i w momencie, gdy wirus się uaktywnił, były na parkingu podziemnym, poza zasięgiem sieci, dzięki czemu nie zostały zainfekowane.

Gdyby fabuła pozostała przy tych, zamkniętych na parkingu podziemnym ludziach - to mógłby być całkiem niezły serial. Ale akcja zaczęła skakać. W jednym odcinku był parking, w następnym cofaliśmy się w czasie i poznawali innych bohaterów, by w kolejnym przenieść się do przyszłości, gdzie główne role odgrywały jeszcze inne osoby. Wiem, że są widzowie, którzy lubią taką wielowątkowość, ale ja do nich nie należę. Być może problemem w moim przypadku było także to, że serial oglądałam hurtem? Trudno mi to ocenić. W każdym razie oglądanie zakończyłam gdzieś tak około 30 epizodu i nie miałam siły na więcej.

Moja ocena: 2/5

Person of Interest

Sytuacja wróciła do normy, czyli ogląda się dobrze, choć każdy odcinek wygląda tak samo, jak poprzedni. Ale podobał mi się ostatni w tym miesiącu epizod, w którym główną bohaterką została tajna agentka, na którą wydany został wyrok śmierci. I którą Reese i Finch (tym razem obydwaj na drugim planie) starali się uratować. Cieszę się też, że wspomniana agentka przeżyła, bo prezentowała się ona dość ciekawie. Więc może postać ta powróci w następnych odcinkach.

Moja ocena: 4/5

The Following

W styczniu się zachwyciłam, a teraz jestem mocno rozczarowana. Bo choć cały czas serial jest na poziomie, to właśnie - trzyma poziom innych produkcji kryminalnych i nie wybija się ponad nie. A przecież właśnie o to chodziło, by The Following było czymś więcej, czymś zupełnie nowym, czego jeszcze w telewizji nie pokazywano.

Przede wszystkim twórcy serialu nie potrafią wykorzystać potencjału głównego bohatera. Ryan Hardy, który początkowo zdawał się być bohaterem mahonicznym, teraz stał się postacią zupełnie ikoniczną, w ironicznym tego słowa znaczeniu. To znaczy - jest to typowy stróż prawa, jakich pełno w innych kryminalnych produkcjach. Scenarzyści jakby zapomnieli, że na początku Hardy został zaprezentowany jako alkoholik, wciąż nie mogący się otrząsnąć po pierwszym śledztwie dotyczącym Carrolla. Tymczasem już w trzecim odcinku wszelkie rozterki tej postaci zaczęły ograniczać się do kilku smutnych spojrzeń oraz westchnień. No kurde, gdybym to ja tworzyła serial z Kevinem Baconem w obsadzie, to wykorzystałabym talent tego aktora do granic możliwości. Pozwalałabym granej przez niego postaci śmiać się, płakać, krzyczeć, demolować meble i upijać się do nieprzytomności. Bo to właśnie takiego Ryana Hardy'ego - człowieka zniszczonego, nie do końca panującego nad emocjami i przerażonego tym, że znów musi zmierzyć się z Carrollem - pokochałam po obejrzeniu pierwszych dwóch odcinków The Following. A ten Hardy gdzieś zniknął.

Inna sprawa, że Bacon, którego na początku widzieliśmy przez większość odcinka, teraz musi ustępować miejsca na ekranie innym postaciom oraz wątkom. A w tym krótkim czasie antenowym, jaki mu pozostał, nie oglądamy Hardy'ego prowadzącego śledztwo i toczącego słowne potyczki z Carrollem (swoją drogą, Jamesa Purefoy'a też jest w serialu strasznie mało), tylko Hardy'ego który wciąż i wciąż biega za przestępcami. A to za mało.

Poza tym śledzenie tej całej bieganiny także staje się coraz bardziej męczące. Ja rozumiem, że nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go. Ale z drugiej strony bajki w stylu Strusia Pędziwiatra lub Toma i Jerry'ego bawiły mnie, gdy byłam w podstawówce. Teraz chciałabym zobaczyć coś więcej niż tylko to, że główni bohaterowie co chwilę pojawiają się na miejscu zbrodni o minutę za późno i złoczyńca znów im ucieka. Irytuje mnie też, że połowa serialowych zbirów pojawiła się na ekranie tylko po to, by zginąć od kul Hardy'ego lub jego kolegów po fach. Rety, czy nikomu nie przyszło na myśl, że takich ludzi trzeba za wszelką cenę wyłapywać żywych, gdyż mogą oni wiedzieć, gdzie przetrzymywany jest porwany syn Carrolla?!

Naprawdę szkoda, że potencjał tej produkcji został tak strasznie zmarnowany. Ale będę oglądać dalej, bo po pierwsze, o czym wspomniałam na początku - serial wciąż jest na dość dobrym poziomie. A po drugie liczę na to, że ze względu na niską oglądalność, The Following skończy się na jednym sezonie.

Moja ocena: 3/5

PS. Na wypadek, jakby ktoś pytał: jestem w trakcie oglądania House of Cards, ale o tym serialu napiszę, gdy już zobaczę cały pierwszy sezon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...