oraz inne związane z tym tematem głupoty

poniedziałek, 13 maja 2013

Kwietniowe Szaleństwo Serialowe

Zagapiłam się, a tu proszę - już połowa maja! W związku z tym, bez zbędnego gadania: podsumowanie kwietnia w świecie seriali, czas zacząć.


Castle

Wszystkie historie zostały już opowiedziane. A obecnie sztuka polega przede wszystkim na tym, by w interesujący sposób przedstawić je na nowo. Jubileuszowy, setny odcinek Castle'a (wyemitowany w Prima Aprilis - cóż za zbieg okoliczności!) pokazał, że można to uczynić z naprawdę dużą klasą i jednoczesnym poczuciem humoru. Urodzinowy epizod był bowiem wariacją na temat Okna na podwórze. Świetnie zagrało w nim wszystko - nie tylko scenariusz, aktorzy i praca kamery, ale nawet muzyka (a może: zwłaszcza muzyka?). Niby od początku domyślałam się, na czym cały przekręt będzie polegał, ale to nic. Bo bawiłam się świetnie, a przecież o to właśnie, w oglądaniu tego serialu chodzi. Gratuluję całej ekipie Castle'a setnego odcinka i życzę im (a także sobie) kolejnych, równie udanych epizodów oraz sezonów.

Dalej również było zabawnie, bo ekipa 12-go posterunku wyruszyła na poszukiwanie Wielkiej Stopy. Czyli, nic dodać, nic ująć - był to typowy odcinek w Castle'owym stylu.

Najgorzej w tym miesiącu wypadł epizod trzeci. Przy czym należy tutaj pamiętać, że w przypadku Castle'a złe odcinki często i tak są znacznie lepsze niż dobre odcinki innych seriali. I tak właśnie było tym razem.

Za to ostatni w tym miesiącu odcinek okazał się bardzo bombowy, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Co prawda twórcy nieco przesadzili tutaj ze wspominkami - momentami odniosłam wręcz wrażenie, że oglądam jakąś kompilację Castle'owych fan vidów, a nie zwykłą odsłonę serialu. Ale to nic, bo epizod mimo wszystko trzymał w napięciu. Przy czym, częściowo wpłynęła na to moja niewiedza - myślałam, że to finał sezonu. I z tego powodu bałam się, że całość może nie skończyć się happy endem (gdyby aktorka wcielająca się w postać Beckett chciała odejść z serialu, to byłby idealny moment, by umożliwić jej coś takiego). Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. I jak już wspomniałam - to wcale nie był finał. W związku z tym w przyszłym miesiącu będzie jeszcze jeden wpis na temat tej produkcji.

Moja ocena: 5/5

Defiance

Miał być serial sci-fi inny, niż wszystkie. Coś w stylu Firefly. Ale „Kosmiczny Świetlik” miał w sobie to coś - ciekawych bohaterów, wątek, który spajał ze sobą wszystkie odcinki, niegłupie dialogi, naprawdę śmieszne żarty i świetny klimat. Defiance jest pozbawione tego wszystkiego.

Choć z drugiej strony tak sobie myślę, że może jestem już za stara na oglądanie takich rzeczy? Bo w dzieciństwie być może byłabym zachwycona tymi wszystkimi kosmitami, efektami specjalnymi i tak dalej. Ale teraz zamiast tego dostrzegam tylko ludzi z dziwacznym make-upem oraz kiepskie CGI.

Coś czuję, że Defiance skończy podobnie, jak Firefly, czyli anulowaniem produkcji po pierwszym sezonie. Przy czym za Świetlikiem fani płakali. A czy znajdą się ludzie, którzy będą podobnie ubolewać po stracie tego serialu? Wątpię.

Moja ocena: 1/5

Gra o Tron

Pierwszy odcinek - nuda. Ale myślę sobie: spokojnie, to tylko rozstawianie pionków na szachownicy. Zaraz zacznie się prawdziwa zabawa. Drugi odcinek - wciąż nuda. Akcja zaczęła się rozkręcać dopiero gdzieś między czwartym i piątym epizodem. W przypadku innego serialu, takiego, który ma 22 odcinki w sezonie, powiedziałabym ok, nie ma sprawy. Ale tutaj to jest już połowa sezonu!

To, co w pierwszym sezonie było dla mnie jednym z największych walorów serialu, teraz zaczyna działać na jego niekorzyść. Mam tutaj na myśli wielowątkowość. Bo na początku, w jednym odcinku byliśmy w Winterfell, potem przenosiliśmy się do Królewskiej Przystani, dalej na stepy za Wąskim Morzem, by później znów wrócić do Winterfell. Oglądaniu odcinków towarzyszyło więc pewne napięcie, bo nie wiadomo było, co jeszcze, przed końcowymi napisami, przydarzy się bohaterom, którym się kibicuje. Tymczasem teraz, po tym, jak na ekranie pojawi się - przykładowo - Daenerys, wiem, iż szanse na to, że w oglądanym odcinku zobaczę z nią kolejną scenę są raczej niewielkie. Rozumiem - w 50 minutach nie można pokazać więcej. Ale ja właśnie chciałabym więcej zobaczyć!

Z powodu tego całego ograniczonego czasu antenowego, drażnią sceny, które w innym przypadku byłyby świetnym przerywnikiem. Ale tutaj aż chce mi się krzyczeć: „dlaczego tracicie czas na pokazywanie pierdół!!!” Bran znów śnił o trójokim kruku, Nocna Straż wciąż brnie przez zaśnieżone północne pustkowia - sceny zaledwie kilku minutowe, ale nie wnoszące nic do odcinka. A przecież w tym wypadku każda sekunda jest ważna.

Ale dość już tego marudzenia, pora napisać coś o pozytywach. Po pierwsze Arya - tą dziewuchę od początku spotykały same niezwykle przygody. Myślałam, że Jaqen H'ghar był najdziwniejszą postacią, jaka stanęła na jej drodze. A tu proszę - mamy Bractwo bez Chorągwi (przy okazji, czy tylko mnie się wydaje, czy aktor wcielający się w Thorosa z Myr przypomina Liama Neesona?). Po drugie - Bran i jego nowy kolega (który w Love Actually zagrał syna Liama Neesona) - szkoda, że ten wątek nie jest nieco bardziej rozbudowany, bo chętnie dowiedziałabym się więcej na temat wargów. Po trzecie Tyron, a po czwarte - Daenerys i jej smoki. Tutaj w obydwu przypadkach również strasznie szkoda, że postaci te nie mają więcej czasu antenowego.

Pomimo moich początkowych marudzeń - Gra o Tron, to jednak Gra o Tron, czyli bardzo dobry serial. A poza tym (o czym także już pisałam) akcja zaczyna się rozkręcać, więc liczę na to, że dalej będzie już tylko lepiej. Zwłaszcza, że jak mówią osoby, które przeczytały sagę Martina - Nawałnica Mieczy jest najciekawszą częścią Pieśni Lodu i Ognia, jaka dotychczas powstała.

Moja ocena: 4/5

Person of Interest

Tylko dwa odcinki w tym miesiącu. Pierwszy - taki sobie. Za to drugi całkiem niezły. Co prawda motyw człowieka, który został otruty i postanawia przed śmiercią rozprawić się ze swoim mordercą jest dość znany w kinie. Ale w tym przypadku został on przedstawiony w naprawdę niezły sposób.

Moja ocena: 4/5

The Following

To już jest koniec... pierwszej serii. Podsumujmy więc cały ten sezon. Na początku było fantastycznie, potem przez długi czas nudno. Akcja rozkręciła się dopiero na końcu, ale nie aż tak bardzo, jak w pierwszych epizodach.

Największe wady serialu? Poza tym, że wiele rzeczy wydawało się po prostu nielogicznych, najbardziej wkurzali mnie bohaterowie. Wspominałam już o tym wcześniej - postaci w Following miały olbrzymi potencjał. Ale zamiast go wykorzystać, twórcy woleli zabijać wszystkich po kolei - w mniej lub bardziej głupich okolicznościach. Najbardziej szkoda tutaj Bacona i Purefoy'a, bo ta dwójka mogła stworzyć wspaniały duet, być dwoma geniuszami, którzy walczą ze sobą, ale przede wszystkim intelektualnie. Taki pojedynek, który - parafrazując mojego ulubionego Mahonka - przypominałby partię szachów, z tą różnicą, że gra toczyłaby się o ludzkie życie.

Finałowy odcinek skończył się cliffhangerem. Jakże by inaczej, prawda? Pozostawmy widzów w niepewności, by wrócili do oglądania, gdy zaczniemy nadawać drugi sezon. Ludzie, którzy mają takie pomysły - właśnie oni - są prawdziwymi geniuszami zła.

Moja ocena: 2/5


A Kwietniowym Serialem Miesiąca zostaje...

Hannibal

Po porażce, jaką było The Following powiedziałam sobie: wystarczy oglądania najbardziej wyczekiwanych premier w tym sezonie serialowym. Ale Gawith wrzucił taką ładną notkę, że postanowiłam się skusić, z zastrzeżeniem jednak, że jeśli pierwszy epizod mi się nie spodoba, to drugiej szansy Hannibal ode mnie nie dostanie. Zerknęłam więc na pilota. A potem obejrzałam następny odcinek. I jeszcze jeden. Chciałam zobaczyć też kolejny, ale ten jeszcze nie został wyemitowany. Trzeba było czekać. Przy czym tutaj nie było to wyczekiwanie nerwowe, z niecierpliwym obgryzaniem paznokci z powodu cliffhangera. Nie. Tutaj każdy odcinek kończy się w elegancki sposób, który sprawia, że można spokojnie odejść od ekranu, wrócić do codziennych spraw. Nie zostawiamy głównego bohatera wiszącego na skraju przepaści i tak naprawdę nie musimy wracać do niego po tygodniu, by sprawdzić, czy tym razem znów udało mu się nie spaść. Ale mimo to Hannibal przyciąga, jest w nim to coś. Coś więcej.

Czytałam też negatywne opinie na temat serialu, ale nie do końca się z nimi zgadzam. Zupełnie nie przeszkadza mi to, że Will Graham jest odludkiem, bo to outsider zupełnie niepodobny do tych, z innych seriali. Tytułowy bohater w roli drugoplanowej? Jak dla mnie jest to kolejny świetny i niecodzienny pomysł. Trochę drażni mnie natomiast Laurence Fishburne, bo jego postać snuje się po ekranie niemal zupełnie bezcelowo i nie wnosi wiele nowego do fabuły.

Co natomiast najbardziej urzekło mnie w Hannibalu, to klimat serialu. Zabawa światłem, kadrami, montażem - od strony wizualnej produkcja ta jest po prostu majstersztykiem. A miejsca zbrodni i efekty specjalne sprawiają, że całość zyskuje surrealistyczny charakter. I kiedy przemierzamy ten świat z głównym bohaterem, podobnie jak on nie wiemy, ile z tego co widzimy jest snem, a ile jawą.

Wisienką na torcie jest oczywiście Hannibal. Mads Mikkelsen spisuje się w tej roli świetnie. Jest zupełnie inny od Hopkinsa, ale to bardzo dobrze. Co mi się podoba najbardziej w tej postaci, to niedopowiedzenia z nią związane. Gdy Lecter częstuje swoich gości kolacją, nigdy nie wiadomo, skąd pochodzą podroby i kotlety, które zostały podane (tylko w jednym odcinku montażyści spieprzyli sprawę, i gdy Hannibal mówił, że na kolację będzie królik, którego sam upolował, w przebitce pokazano jakiegoś uciekającego przez las faceta - i natychmiast cały czar prysnął). Ciekawie prezentuje się tu także wątek Abigail Hobbs. Czy dziewczyna naprawdę ma mordercze skłonności i potrafi wypatroszyć innego człowieka? Czy może to Hannibal wypatroszył kogoś za nią, a następnie odurzył biedną dziewuchę ziółkami i wmówił jej, że to ona dokonała zbrodni? Nie wiadomo. Mam jednak nadzieję, że rozwiązanie tej zagadki nie okaże się zbyt oczywiste.

Jak już wspomniałam, Hannibal jest bardzo eleganckim serialem. Moim zdaniem jest to jego wielka zaleta, boję się jednak, że może ona także okazać się jego gwoździem do trumny. Bo produkcja niestety nie zyskała uznania publiczności i jej oglądalność z tygodnia na tydzień spada. Powód wydaje mi się prosty - widzowie pragnęli czegoś bardziej makabrycznego, efektownie bryzgającej krwi, Lectera zajadającego się mózgami swoich ofiar oraz cotygodniowych cliffhangerów. A tego niestety Hannibal nie oferuje.

1 komentarz:

  1. Podlinkany tekst o Hannibalu to taki hejting przemądrzały, też na to kiedyś cierpiałem. Sugestia tam zawarta, żeby Hannibal był głównym bohaterem? Hm, nie był nim w żadnej książkowej części, o ile się orientuje. Niby jest taka moda, aby główny bohater był zły, ale żeby to dało się oglądać, powinien się z upływającą akcją albo zmieniać (na gorsze - Break Bad/ na lepsze - Dexter), albo balansować na etycznej/prawnej granicy. Zrobisz serial gdzie główny bohater jest czystym psychopatą, to może w dobrym razie wyjdzie coś ciekawego, ale całkiem pustego, jak "Pachnidło". "Projekty" Willa też nie są dla mnie popisówką, tylko ilustracją tego po jakiej cienkiej granicy między empatią a szaleństwem sam stąpa. Subtelną dosyć narracyjnie. I w ogóle największym plusem tej postaci (wcale zresztą nie będącej leadmanem, bo każda postać ma w serialu stosownie dużo czasu), jest to, że raczej się popisuje, a zachowuje, jakby chciał, żeby tylko wszyscy dali mu spokój.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...