Dziś znów będzie o obchodach jubileuszu Doctora Who. Wiem, że być może już was to trochę nudzi. Ale obejrzałam dwa filmy z tym tematem związane (to znaczy związane z tematem Doktora, a nie nudzenia się). I o obydwu muszę wspomnieć, bo są to dzieła naprawdę wspaniałe.
An Adventure in Space and Time
Głupio mi się do tego przyznać, ale nie obejrzałam tego dzieła zaraz po jego emisji, gdyż byłam święcie przekonana, że to jakiś odrestaurowany i pokolorowany odcinek z przygodami Pierwszego Doktora. Tymczasem okazało się, że jest to pełnometrażowy film fabularny o powstaniu serialu.
Paradoksalnie jednak, z racji tego, że do klasycznych serii Doctora Who mam dość ignoranckie podejście oraz za sprawą wynikającej z tego niewiedzy, An Adventure in Space and Time był dla mnie filmem dość zaskakującym. Bo choć owszem wiedziałam, że Doctor Who to najstarszy serial Science-Fiction, że jego popularność zaskoczyła nawet jego twórców oraz to, dlaczego wymyślono regenerację Doktora, to jednak istniała też masa faktów z tym serialem związanych, których w ogóle nie znałam.
Jednocześnie jednak to nie jest film dokumentalny, gdzie wszystko zostaje przedstawione z dziennikarską neutralnością. Ba, tak naprawdę Doctor Who jest tutaj tylko tłem dla całej historii. Bo jest to przede wszystkim opowieść o ludziach, twórcach serialu, którzy musieli zmagać się z realiami lat sześćdziesiątych (w których wcale nie tworzyło się łatwo) oraz własnymi słabościami. To film przede wszystkim o Williamie Hartnellu, aktorze który wcielił się w Pierwszego Doktora (i którego zagrał wspaniały David Bradley).
Co najważniejsze jednak, jest to dzieło budzące prawdziwe emocje. Pomimo tego, że wiemy, jak sprawy potoczyły się dalej i tym samym znamy spoilery, bohaterom filmu naprawdę mocno się kibicuje, gdy zmagają się z niewielkim budżetem, kiepską oglądalnością pierwszych odcinków i brakiem akceptacji szefostwa BBC (serial był produkowany przez kobietę, Verity Lambert, co w tamtych czasach było nie do pomyślenia, natomiast reżyserem był Hindus, który również był uważany za obywatela gorszej kategorii). Po tych wszystkich, początkowych trudnościach, twórcy Doctora Who zyskują mniej więcej to samo, co osoby obecnie odpowiedzialne za serial: sławę, uwielbienie widzów, a także to, że ekipa filmowa staje się jedną, wielką rodziną (to ostatnie wygląda podobnie do tego, co można było zobaczyć w pokazujących kulisy powstawania najnowszych serii Doctor Who Confidential). Wzruszyło mnie również to, że relacje Williama Hartnella i Verity Lambert bardzo przypominały te, które istniały między Doktorem i jego towarzyszkami.
Na końcu natomiast film pokazał chwytającą za serce opowieść o zmianach oraz przemijaniu. O tym, jak Hartnell który pod koniec życia, za sprawą Doktora niespodziewanie osiągnął sukces, o którym zawsze marzył, musiał zrezygnować z roli w serialu. I gdy ten grany przez Davida Bradley'a bohater, niczym Dziesiąty Doktor, załamanym głosem stwierdził: „I don't want to go”, byłam poruszona jego słowami równie mocno jak wtedy, gdy wypowiedział je David Tennant. Bo choć nigdy nie oglądałam przygód Pierwszego Doktora, to półtoragodzinne An Adventure in Space and Time sprawiło, że pokochałam zarówno jego, jak i grającego go Hartnella.
W przypadku innych filmów związanych z jubileuszem Doctora Who problem polegał na tym, że bez znajomości serialu, trudno byłoby zrozumieć ich przekaz. An Adventure in Space and Time jest pod tym względem dziełem zupełnie innym, bo moim zdaniem przemówi ono równie mocno zarówno do fanów jak i osób nie znających Doktora.
(film można w całości obejrzeć na stronie BBC*)
The Five(ish) Doctors Reboot
Wcześniej tego nie dostrzegłam, ale największą wadą Dnia Doktora jest chyba to, że skupia się on przede wszystkim na współczesnych odcinkach serialu. Pojawił się David Tennant, Matt Smith i Ostatnia Wojna Czasu - wszystko to pochodzi z najnowszych przygód Doktora. Do serii z XX wieku pojawiły się co prawda różnego rodzaju odniesienia, nie było ich jednak za wiele. Z resztą, to nie był pierwszy odcinek, w którym takie nawiązania się znalazły. Dlatego w pewnym sensie Dzień Doktora tylko teoretycznie był jubileuszowy.
Steven Moffat wyjaśnił w jednym z wywiadów, że nie zaprosił do rocznicowego odcinka wcześniejszych odtwórców Doktora, gdyż chciał im oszczędzić zażenowania. Takie tłumaczenie jest dość logiczne. Jednak, jak się okazało aktorzy-eks-Doktorzy mieli w nosie to, że przybyło im lat, zmarszczek oraz kilogramów, a ubyło włosów na głowie. I pod przywództwem Petera Davisona, czyli Piątego Doktora, postanowili dorzucić do obchodów rocznicy serialu swoje trzy grosze.
Davison serwuje w swoim filmie żarty w najlepszym, brytyjskim stylu. Pokazuje widzom między innymi jak Moffat wymyśla scenariusze do nowych odcinków Doctora Who i zdradza mroczny sekret Johna Barrowmana. Jeśli natomiast jesteś osobą, która ma szczęście/pecha (niepotrzebne skreślić) posiadać w rodzinie aż dwóch byłych Doktorów, to lepiej nie licz na to, że w trakcie powstawania jubileuszowych odcinków którykolwiek z nich będzie się tobą przejmował - nawet, jeśli będziesz akurat na porodówce.
A to wszystko zaledwie kilka przykładów z długiej listy rzeczy, które sprawiły, że podczas oglądania The Five(ish) Doctors Reboot chichrałam się niemalże od pierwszej do ostatniej sceny. I naprawdę podziwiam wszystkich, którzy pojawili się w tym filmie za ich poczucie humoru oraz tak duży dystans do siebie samych (jeśli Wikipedia mówi prawdę, to niemal każda osoba, która pojawiła się w tej produkcji, była w jakiś sposób związana z Doctorem Who).
Jedyny problem polega na tym, że ten film jest odwrotnością An Adventure in Space and Time. Czyli jeśli nie ktoś nie jest zaprawionym w bojach Whovianem, który zna serial od podszewki, jeśli nie wie się, kim jest i jak wygląda Steven Moffat, John Barrowman, Nicholas Briggs albo Georgia Moffett, to większość żartów będzie dla takiej osoby po prostu niezrozumiała. Prawdziwi fani będą natomiast zachwyceni. I to może nawet bardziej, niż po Dniu Doktora, gdyż The Five(ish) Doctors Reboot posiada właśnie to, o czym wspominałam na początku, a czego w jubileuszowym odcinku Doctora Who zabrakło.
Szczególnie, że w tych wszystkich żartach udało się Davisonowi zawrzeć odrobinę sentymentu, tęsknoty za dawnymi czasami. Sprawić, że w końcu poczułam,iż Doctor Who jest serialem, który nie powstał w 2005 roku, tylko znacznie wcześniej. I choć The Five(ish) Doctors Reboot miało być jedynie niewinną zabawą, pewną pamiątką zrobioną zarówno z myślą o fanach, jak i samych twórcach serialu (podobnie, jak kilka lat temu Ballad of Russell and Julie), to wyszło z tego coś znacznie bardziej wartościowego. I Peter Davison, nie wiem czy zamierzenie, czy też przypadkiem - swoim filmem pokazał Moffatowi gest Kozakiewicza i zaprezentował, jak powinno się robić jubileuszowe odcinki Doctora Who.
(film można w całości obejrzeć na stronie BBC*)
*Zawartość strony BBC nie jest oficjalnie dostępna w Polsce. Ograniczenie to można jednak obejść, instalując w przeglądarce wtyczkę MediaHint.
A dla wytrwałych, którzy doczytali do końca: bonus, czyli najnowszy fanvid Pteryx o Dniu Doktora:
zgadzam się z treścią zwłaszcza drugi film mnie rozłożył doktorzy próbujący się dostać na plan i cała reszta aż się chcę by ktoś w BBC dał davisonowi jakiś spin off doktora do zrobienia albo dali nakręcić brakującą historie ósmego ;)ps.no i więcej wykorzystania starych doktorów puki jeszcze żyją i są jak widać w dobrej formie:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuń