Producenci i dystrybutorzy filmów oraz seriali marudzą, że ludzie piracą, zamiast kupować. Z kolei użytkownicy twierdzą, że druga strona konfliktu sama jest sobie winna, utrudniając dostęp do oryginałów tak bardzo, jak to tylko jest możliwe. W trakcie protestów przeciwko ACTA w sieci sporo osób zadawało pytanie: "dlaczego nie chcecie moich pieniędzy?", podając przy tym przykłady złej dystrybucji, które zazwyczaj wyglądały tak, jak chociażby ten.
Nie wiem, czy wtedy został poruszony także pewien inny, równie istotny problem. Jest bowiem jeszcze jedno pytanie, jakie należałoby zadać. Brzmi ono: dlaczego musimy czekać?!
Internet sprawił, że ludzie stali się leniwi i niecierpliwi. Jeśli pragną jakiegoś produktu, to chcą go mieć tu i teraz, najlepiej bez wychodzenia z domu, w możliwie jak najniższej cenie oraz i jednocześnie jak najlepszej jakości. Jeśli jakiś dostawca szeroko rozumianych treści nie jest im w stanie tego dostarczyć, internauci znajdują sobie inne źródło dystrybucji. "Inne", czyli zazwyczaj pirackie.
Zauważyłam, że w ostatnim czasie bardzo poprawiła się dystrybucja zagranicznych seriali. Nowe odcinki pojawiają się w polskiej telewizji od kilku dni, do kilku tygodni po premierze. I - jeśli posiadamy odpowiedni dekoder, możemy włączyć lub wyłączyć lektora oraz napisy. Oczywiście większość tego typu produkcji możemy zobaczyć tak szybko tylko na kanałach dostępnych przez kablówkę, ale część seriali pojawia się też na ogólnodostępnych programach. I choć do idealnego sposobu dystrybucji sporo nam jeszcze brakuje, to postęp, jaki nastąpił, należy pochwalić.
Przykre jest natomiast to, że krok wstecz nastąpił w kinach.
No dobrze, poprzednie zdanie było może sporym uogólnieniem i w wielu przypadkach jest zapewne nieprawdziwe. Ale ostatnio mocno się na polskich dystrybutorach zawiodłam.
W tym roku niecierpliwie wyczekuję premiery dwóch filmów: Avengersów i Meridy Walecznej. Przy czym jest to spowodowane nie tyle tym, że na horyzoncie nie ma żadnych innych ciekawych tytułów. Po prostu - naprawdę mocno podziałała na mnie akcja promocyjna tych dwóch produkcji.
Światowa premiera Avengersów miała miejsce w ostatnią środę, 25 kwietnia. W Polsce film pojawi się dopiero 12 maja, czyli ponad dwa tygodnie później. Ok, z jednej strony jestem w stanie to zrozumieć. Jest długi weekend majowy i mało kto będzie chciał marnować ładną pogodę na siedzenie w kinie. Ale jednocześnie - takie opóźnienie byłoby do przyjęcia w przypadku jakiejś niezależnej produkcji, a nie blockbustera. Albo z dziesięć lat temu, gdy spiracenie filmu z internetu wymagało nieco więcej zachodu, niż teraz. Tymczasem w obecnej chwili idę o zakład, że w przeciągu najbliższych kilku dni ktoś uczynny umieści w sieci Avengersów nagranych kamerą w kinie.
Jak bardzo piracka wersja wpłynęłaby na sprzedaż biletów? Dystrybutorzy pewnie powiedzieliby, że znacząco, ale przypuszczam, że w rzeczywistości nie byłaby to aż tak wielka strata. To jest jednak nieważne. Dużo bardziej istotna jest tutaj kwestia tego, że znów pirackie źródła będą miały do zaoferowania więcej, niż te oficjalne. I w związku z tym należy sobie zadać pytanie - kto w takim przypadku naprawdę powinien się wstydzić?
Ale, jak już napisałam - Avengersów jestem w stanie jeszcze jakoś polskim dystrybutorom wybaczyć. W końcu mamy dłuuugi weekend. Przyjrzyjmy się jednak Meridzie Walecznej. Światowa premiera: 21 czerwca, Polska: 17 sierpnia. Ciśnie się wam na usta pytanie "DLACZEGO?!" Bo mnie tak. A mogło być jeszcze gorzej, bo początkowo film do polskich kin planowano wprowadzić dopiero w październiku! Znowu napiszę, że takie opóźnienie mogłabym zrozumieć gdyby chodziło o jakieś niszowe dzieło. Ale to jest, kurcze pieczone, film Disney'a! Nie wierzę, że dwóch miesięcy trzeba na zrobienie dubbingu. Nie rozumiem też tłumaczenia dystrybutorów, że premierę opóźniło się po to, by film nie musiał konkurować z Epoką Lodowcową 4 i Madagaskarem 3, które będą miały premiery wcześniej. Bo gdyby Merida Waleczna pojawiła się w Polsce w tym samym czasie, co w USA, miałaby najlepszy start (wtedy kończy się rok szkolny, więc uczniowie w ramach nagrody za dobre oceny na pewno chętnie wybraliby się do kina). Druga sprawa, że wakacje wakacjami, ale jak myślicie, co robią dzieciaki na koloniach, gdy jest brzydka pogoda (a o taką, jak wiadomo, w Polsce nietrudno). Zgadza się - między innymi oglądają filmy w kinie. I wreszcie trzecia kwestia - polska data premiery Epoki Lodowcowej 4 nie jest jeszcze znana, ale obstawiam, że będzie ona miała miejsce pod koniec lipca (jeśli nie później). Z kolei Madagaskar 3 u nas pojawi się w sierpniu (też dwa miesiące po światowej premierze, ech), więc wciąż Merida Waleczna będzie musiała walczyć z tymi produkcjami o widzów.
A jak myślicie, jak długo będzie trzeba czekać na nielegalną wersję tego filmu? I ile osób w tym wypadku sięgnie po pirata, zamiast po bilet do kina?
Wiecie, co mnie w tym wszystkim najbardziej wkurza? To, że polscy dystrybutorzy nie mają szacunku do nas, widzów. Przesuwają daty premier, niszczą plakaty filmowe, robią kiepskie tłumaczenia, okrawają wersje DVD z dodatków. A potem płaczą, że pokazujemy im środkowy palec i piracimy. Ale jak inaczej mamy postępować w takich sytuacjach? My, internauci, którzy tak naprawdę nie wymagamy wiele. Chcemy być po prostu traktowani na równi z resztą cywilizowanego świata.
A USA premiera Avengers jest 4 maja, czyli tydzień po np. Niemcach i Australii. Takiego Thora puścili za to w Polsce na tydzień przed amerykańską dystrybucją. Od czego to właściwie zależy? W sumie nie wiem. Pewnie od producenta, który musi najpierw przeanalizować wynik filmu na jakimś ograniczonym gruncie, żeby wyliczyć, ile kopii mu się opłaca konkretnie sprzedać do innego kraju.
OdpowiedzUsuńgaw.