oraz inne związane z tym tematem głupoty

wtorek, 29 stycznia 2013

Prosto z Kina: Życie Pi (Life of Pi)

Przed wybraniem się do kina, przeczytałam książkę. Powieść naprawdę bardzo mi się spodobała. Ale paradoksalnie, to właśnie okazało się być problemem. Bo film obejrzałam przez pryzmat wcześniejszej lektury. I teraz zachodzę w głowę, czy odebrałabym tą produkcję inaczej, gdybym nie znała jej papierowego pierwowzoru. Bo choć Życie Pi nie jest dziełem złym, to jednak wydaje mi się, że do książki mu naprawdę sporo brakuje.


Ale zacznijmy od początku. Na napisach widzimy zdjęcia niczym z rajskiego ogrodu. Papugi, zebry, żyrafy, hipopotamy i inne gady prowadzą sobie spokojny żywot w pięknej, kwitnącej, tropikalnej puszczy. Już tu mamy przedsmak tego, co czeka nas dalej - z jednej strony będą to naprawdę piękne ujęcia, ale z drugiej, całość będzie w bardzo cukierkowych barwach. Jak dla mnie, zbyt cukierkowych.

Napisy się kończą, a my, widzowie odkrywamy, że miejscem akcji nie jest Eden, ale ogród zoologiczny, a główny bohater to syn właściciela tego miejsca. Dalej w dość telegraficznym skrócie jest nam przedstawione dorastanie Pi Patela - wyjaśnione skąd wziął swoje imię, swoją ksywę, jak stał się wyznawcą trzech różnych religii oraz przede wszystkim - w jaki sposób znalazł się w jednej szalupie ratunkowej z tygrysem bengalskim.


Film jest bardzo wierną adaptacją książki. Scenarzyści dodali od siebie bardzo mało, nieco więcej odjęli, ale wyrzucone zostały głównie wątki poboczne, które zbytnio nie wpływały na rozwój fabuły. Można więc powiedzieć, że jest to ekranizacja idealna. Serio, chyba nigdy wcześniej nie widziałam tak dokładnej adaptacji. I w pierwszych minutach oglądania filmu bardzo się z tego powodu cieszyłam. Ale później diametralnie zmieniłam zdanie. Bo mając świeżo w pamięci treść książki, fabuła filmu niczym mnie nie zaskakiwała. I przez to im dalej, tym byłam bardziej znudzona.

Zasadniczy problem polegał w tym przypadku na tym, że w książce bardziej od samych wydarzeń (w końcu jak długo można opowiadać o tym, jak szalupa z chłopcem i tygrysem na pokładzie dryfuje po oceanie?), liczyły się wewnętrzne przeżycia i przemyślenia głównego bohatera.

Tymczasem twórcy filmu, odwrotnie, skupili się przede wszystkim na pokazaniu podróży przez ocean oraz zaprezentowaniu tego w możliwie jak najbardziej efektowny sposób. Nie można im tutaj odmówić braw, bo od strony wizualnej Życie Pi jest naprawdę imponujące. Ale w całej tej historii zabrakło czegoś więcej, tej głębi, którą miała książka. A przecież wystarczyłoby nieco częściej puścić z offu głos głównego bohatera, który opowiadał nam całą historię i za jego pomocą wpleść do filmu choć kilka elementów, których nie dało się oddać przy pomocy kamery.


Życie Pi jest naprawdę bardzo ładne od strony wizualnej, ale jednocześnie w wielu miejscach widać, że to jedynie sztuczne, wygenerowane komputerowo efekty specjalne. Kiepsko prezentują się także filmowe zwierzątka. Niestety technika nie stoi jeszcze na aż tak wysokim poziomie, by komputerowy tygrys wyglądał równie realnie, jak ten prawdziwy. Gdyby taki stwór był epizodycznym bohaterem jeszcze jakoś dałoby się go przełknąć. Ale kocur gra w końcu jedną z głównych ról i właśnie przez to jego nierealność szczególnie rzuca się w oczy.

Bolało mnie też, że film został ewidentnie dostosowany do młodszych widzów. Krwawe sceny ocenzurowano, a przecież to właśnie one w książce pokazywały tragiczne położenie głównego bohatera. Przykładowo w powieści zebra konała w straszliwych mękach przez kilka rozdziałów i naprawdę było mi jej szkoda. A tutaj rozprawiono się z biednym pasiakiem w kilka chwil, zupełnie bezkrwawo. I śmierć zwierzaka zupełnie mnie nie poruszyła.


Nie mogę się natomiast doczepić gry aktorskiej występujących w filmie osób. Każda ludzka postać prezentuje się naprawdę świetnie. Twórcy Życia Pi bardzo mądrze wymyślili, by przed kamerą nie stawiać znanych gwiazd (Gérard Depardieu był tu jedynym wyjątkiem). Dzięki temu obraz zyskuje na prawdziwości, bo nie myślimy co chwilę „o, znam tego aktora!”


Podsumowując, oglądanie Życia Pi przypomina przeglądanie galerii ze ślicznymi zdjęciami przyrodniczymi zamieszczonymi w portalu z tapetami na pulpit komputera. Początkowo cieszy oko, ale po pewnym czasie okazuje się, że ładne widoczki to za mało.

Wciąż zastanawiam się nad tym, jak odebrałabym tą produkcję, gdybym wcześniej nie przeczytała książki. Zachwyciłabym się, czy wręcz przeciwnie - wynudziła jeszcze bardziej? I czy kibicowałabym głównemu bohaterowi, gdybym wcześniej nie poznała go lepiej, za sprawą powieści? Naprawdę chciałabym umieć odpowiedzieć na te pytania, ale nie jestem w stanie.

Niemniej jednak to dobry film. Choć, jak już wspomniałam na początku, książce nie dorasta do pięt.


Moja ocena: 4/5

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...