oraz inne związane z tym tematem głupoty

środa, 24 lipca 2013

Tydzień z Battlestarem:
Blood and Chrome

To właśnie z powodu tego tytułu „Tygodnia z Battlestarem” nie zafundowałam wam rok temu, tylko dopiero teraz. Ale czy to źle? Hmm, to akurat musicie ocenić sami.

Dużo ważniejsze jest natomiast pytanie, czy na Blood and Chrome warto było czekać? Czy produkcja serialu słusznie zakończyła się na pilotowym odcinku? I przede wszystkim, czy Blood and Chrome jest w ogóle godny przynależenia do reszty uniwersum Battlestara?


Adama zbyt piękny i za młody

W pilocie poznajemy młodego Williama Adamę, świeżo po akademii. Aroganckiego i pewnego siebie idealistę, który o walce z Cylonami słyszał masę historii, wręcz legend, i który teraz musi zobaczyć, jak wojna wygląda w rzeczywistości.

Wydaje mi się, że największym błędem twórców serialu było zdecydowanie się na taki, a nie inny wiek głównego bohatera. Adama jest nastolatkiem. A nikt nie lubi oglądać poważnych produkcji, w których główne postaci są małolatami. Nawet małolaty. Mnie również śliczny jak z obrazka, młody Adama nie przypadł do gustu właśnie ze względu na jego wiek. Moje serducho potrafi mocniej zabić na widok nieco bardziej dojrzałych, ekranowych przystojniaków, ale pozostaje zupełnie obojętne i nieczułe na takich młokosów jak grający Adamę Luke Pasqualino.

Co więcej, niewielu lubi też poznawać historie „narodzin” bohaterów, a właśnie coś takiego pokazywał pilot Blood and Chrome. Gdyby więc pierwszy odcinek przedstawiał wydarzenia, które miałyby miejsce kilka lat później, wrzucił by nas w sam środek jakiejś historii, bez zbędnych wstępów i wyjaśnień, i gdyby Adama był w wieku, powiedzmy, Apolla z Battlestar Galactiki - wtedy zapewne produkcja byłaby bardziej atrakcyjna.

Dodatkowym problemem mogło tu być także to, że o ile twórcy BSG zawsze potrafili w ciekawy sposób zaprezentować dorosłych bohaterów, o tyle nie radzili sobie z młodszymi postaciami, co pokazali chociażby w Caprice. A Blood and Chrome ewidentnie zmagał się z podobnym problemem, bo w pilocie osobą, która irytowała mnie najbardziej, był właśnie gołowąs Adama.


Świat efektów specjalnych

Producenci podeszli do scenografii w bardzo innowacyjny sposób, zastępując wszystko, co się tylko dało, greenscreenem. Pomysł był wbrew pozorom niegłupi, bo dawał duże pole do popisu scenarzystom, którzy mogli umieścić akcję serialu w niemal dowolnym miejscu.

Co ważne same efekty specjalne także prezentowały się dość interesująco. W scenach z aktorami, postaci były w ciekawy sposób oświetlane, obraz odpowiednio filtrowany, a to wszystko w połączeniu z CGI dawało naprawdę wyśmienity efekt. W fotel wgniatało też początkowe ujęcie Galactiki. Serio, gdy zobaczyłam ten stary, dobry statek kosmiczny w pełnej krasie, aż mi się łezka w oku zakręciła.

Przy czym, niestety, niebezpieczeństwo stosowana dużej ilości efektów specjalnych polega na tym, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć będą one prezentować się bardzo dobrze, ale w tym jednym wyjątku od reguły coś pójdzie nie tak i obraz będzie sztuczny. A widzowie najlepiej zapamiętają to, co będzie ich kuło w oczy, czyli właśnie te gorzej dopracowane elementy CGI. Ten problem dotyczył także Blood and Chrome, gdzie zdarzyło się kilka takich właśnie, nieudanych scen. A te bardzo psuły odbiór całości.


This is war!

Bardzo podobało mi się to, jak Blood and Chrome pokazywał kulisy walki z Cylonami. To nie była zabawa, tylko kawał ciężkiej roboty, który na dodatek upodlał ludzi, zamiast ich uszlachetniać.

Świetnie prezentowała się tutaj postać Cokera, który nie zachowywał się heroicznie i nie uważał, że walka z Cylonami jest jego patriotycznym obowiązkiem. Ot, wykonywał pracę, która została mu powierzona, starając się przy tym możliwie jak najmniej napracować i nie narażać na ostrzał wroga.

Bardzo dobrze wypadła też jedna z ostatnich scen, w której Adama dowiaduje się, że jego raport został zmieniony, tak, by wyglądał na bardziej pozytywny i mówił o sukcesie, a nie klęsce misji, w której młodzik brał udział. A wszystko po to, by nie zaszkodził propagandzie prowadzonej przez wojskowych.

I gdybym miała wskazać jeden element, dla którego powinny powstać dalsze odcinki Blood and Chrome, pokazałabym właśnie na wątki mówiące, jak naprawdę wygląda wojna.


Gdzie jest dobry scenariusz?!

Mogłabym przymknąć oko na młodego Adamę. Mogłabym nie zwracać uwagi na nieudane efekty specjalne. Ale scenariusz był tym, co przelało czarę goryczy.

Co prawda zaczęło się całkiem nieźle. Sceny na Galactice były ok, późniejsze na statkach widmo - także. Ale wszystko popsuło się, gdy główni bohaterowie wylądowali na zimowej planecie. Wtedy to zaczęły się dziać rzeczy nielogiczne, rozwiązania wcześniej zawiązanych intryg okazały się niesatysfakcjonujące. I jakby tego wszystkiego było mało, Adamie został zafundowany romans rodem z tanich powieści dla kur domowych.

Dużym problemem byli też Cyloni. Pamiętacie, jak wspominałam o sztucznych efektach specjalnych psujących odbiór całości? Tak, Cyloni też się do tego psucia odbioru przyczyniali! Co więcej, w obsadzie nie było już nielubiącego kosmitów Edwarda Jamesa Olmosa, więc twórcy Blood and Chrome puścili wodze fantazji i wprowadzili jakieś hybrydy Cylonów i węży. A stworki te, choć wyglądały groźnie i efektownie, to jednak zabijały jakąś cząstkę magii, którą miał w sobie pozbawiony ufoludków Battlestar. I jeszcze ten paskudny Cylon-prawie-człowiek na końcu - brrr, okropieństwo!


Czy warto psuć sobie humor Blood and Chromem?

Problem z pilotami polega na tym, że bardzo często są one niezbyt ciekawe, a COŚ w serialu zaczyna się dziać dopiero później, po dwóch, trzech odcinkach. Dlatego też trudno jest mi stwierdzić, czy gdyby Blood and Chrome, dostał szansę, ewoluował by w coś ciekawego, czy może wręcz odwrotnie. Wydaje mi się jednak, że mógłby on co najwyżej stać się serialem takim, jak Teen Wolf, czyli przeznaczoną dla dzieciaków, przyjemną i efektowną produkcją, która jednak nie posiadałaby jakiś większych i głębszych wartości.

Dla fanów Battlestar Galactiki pilot Blood and Chrome może być natomiast mniej więcej tym samym, co czwarta część przygód Indiany Jonesa dla wielbicieli Indy'ego - czyli filmem, który można obejrzeć, jako ciekawostkę, a potem najlepiej zapomnieć o jego istnieniu. I odetchnąć z ulgą, że takich produkcji nie powstało więcej.




Tydzień z Battlestarem - pozostałe wpisy:

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...