Kiedy wena nie dopisuje, lenistwo bierze górę absolutnie nad wszystkim i na dodatek niepokojąco zbliża się sesja (a wraz z nią dead line na stworzenie projektu potrzebnego do zaliczenia przedmiotu), trzeba sięgnąć po działo najcięższego kalibru. Metodę kija i marchewki. Lub prędzej: marchewki na kiju, żeby ktoś przypadkiem nie dokonał nadinterpretacji i pomyślał, że moje dźgnięcie się nożem w kciuk kilka tygodni temu, było próbą samoukarania się.
O dziwo, obrana przeze mnie metoda okazała się całkiem skuteczna. Przekonywanie ludzi do wzięcia udziału w ankiecie dotyczącej zmian w prawie autorskim - załatwione (choć nie do końca tak skutecznie, jak bym chciała). Zaległe Szaleństwo Serialowe - napisane. Podsumowanie ostatniego roku na blogu - zrobione. Projekt studencki - oddany i zaliczony. Pora zatem na zasłużoną na notkę marchewkową!
Dziś będzie więc wpis zawierający spore ilości Fichtnera oraz szczyptę autopromocji. Proszę jednak - zanim uciekniecie z wrzaskiem „o rany, znowu Fichtner!” (pod warunkiem , że już tego nie zrobiliście), obejrzyjcie przynajmniej pierwszy filmik, który chciałam wam pokazać. Obiecuję, że się wam spodoba. Do zapoznania się z resztą dzisiejszego wpisu, poniżej zalinkowanego widea, oczywiście też was zachęcam, przy czym to już jest bonus, część nieobowiązkowa, którą - jeśli z jakiś powodów nie trawicie Fichtnera - możecie sobie darować.