„Przekleństwo drugiego filmu” - nie wiem, czy tak się coś takiego fachowo nazywa, ale wᅠdzisiejszym wpisie będę używać właśnie tego zwrotu. Pewnie wiecie, oᅠco chodzi, ale żeby nie było niedomówień, wyjaśnię. Debiuty reżyserskie bywają różne: raz lepsze, raz gorsze. Czasem trafi się jednak twórca, którego pierwszy film będzie czymś, co przykuje uwagę wszystkich. Dziełem nietuzinkowym, zrywającym zᅠdotychczasowymi schematami, powalającym na kolana iᅠtak dalej. Aᅠgdy młody reżyser, po zebraniu wszystkich pochwał, nagród oraz gratulacji, ogłosi, że rozpoczyna kręcenie swojego drugiego dzieła, cały świat zacznie trzymać za niego kciuki iᅠkibicować mu, aᅠjego nowy film staje się najbardziej wyczekiwaną premierą roku. Oczekiwania są bardzo duże, no bo skoro debiutanckie dzieło było super, to to drugie, kręcone za większe pieniądze iᅠpowstające przy wsparciu wielkich wytwórni filmowych powinno być dużo lepsze, prawda? Aᅠpotem zaczyna działać przekleństwo drugiego filmu. Nowy obraz młodego reżysera wcale nie jest produkcją złą, ale niestety okazuje się być dużo gorszy od debiutu. Iᅠto powoduje wielkie rozczarowanie.
Kiedy więc Neill Blomkamp, po swoim fantastycznym debiucie, Dystrykcie 9, zaczął tworzyć następny film, zᅠcałych sił kibicowałam mu, by nie dopadło go przekleństwo drugiego filmu. By jego nowe dzieło było co najmniej tak samo dobre, jak Dystrykt 9, aᅠnawet odrobinę lepsze. Aᅠponieważ dodatkowo była to produkcja, wᅠktórej miał pojawić się William Fichtner - kciuki za Elysium trzymałam podwójnie.
Wiadome więc, że po dwóch latach wyczekiwania (tyle czasu minęło od chwili, gdy przeczytałam pierwszy news oᅠfilmie), tak szybko, jak to tylko było możliwe, wybrałam się do kina by sprawdzić, czy wszystkie te dobre myśli, które wysyłałam wᅠstronę Blomkampa, zadziałały.
Na początek muszę napisać oᅠczymś być może oczywistym, ale ponieważ mnie to śmieszy (i wkurza zarazem), nie zamierzam milczeć. Scenariusz do Elysium był trzymany wᅠtak ścisłej tajemnicy, wszyscy pracujący przy produkcji musieli podpisać specjalne klauzule, wᅠktórych obiecywali, że nikomu nie zdradzą, oᅠco wᅠfilmie chodzi. Było to zagranie oᅠtyle dobre, że dodatkowo podsycało szum wokół filmu. No bo ojej, co takiego Blomkamp tym razem wymyślił, skoro to taki sekret? Aᅠpotem pojawił się trailer, który zdradzał niemalże całą fabułę filmu. Wiem, że Elysium nie jest pierwszą iᅠostatnią produkcją posiadającą spoilerujący zwiastun. Ale mimo wszystko - WTF?!
Inna sprawa, że sama fabuła okazała się nie być jakoś specjalnie odkrywcza. Główny bohater pochodził zᅠbiednej klasy robotniczej, pewnego dnia postanowił się zbuntować, skopać tyłki bogaczom iᅠprzy okazji sprawić, by pozostałym biedakom żyło się lepiej. Od początku było więc mniej więcej wiadomo, jak się cały film skończy, kto będzie żył długo iᅠszczęśliwie, aᅠkto nie, iᅠtak dalej. Szczerze - wᅠElysium nie pojawiła się ani jedna rzecz, która by mnie zaskoczyła. Wᅠporównaniu zᅠDystryktem 9, gdzie co chwilę wydarzało się coś niespodziewanego, nowa produkcja Blomkampa wypadała pod tym względem po prostu kiepsko.
Nie spodobał mi się także przekaz całego filmu. Bo brzmiał on podobnie, jak wᅠrecenzowanym już kiedyś czas temu przeze mnie In Time. Czyli zabierzmy bogatym iᅠdajmy biednym. Trochę, jak wyjęte zᅠpropagandowego kina radzieckiego, prawda? Iᅠjednocześnie dziwne, bo do zachodnich, kapitalistycznych krajów bardziej pasuje stwierdzenie „dajmy komuś wędkę, aᅠnie rybę”.
W Elysium jedynym, który taką wędkę dawał, był grany przez Fichtnera John Carlyle - szef firmy produkującej roboty. Iᅠco? Został on przedstawiony jako zły iᅠbezduszny boss korporacji, która dręczy biednych mieszkańców Ziemi. Tak, rozumiem, że obecnie też nie wszystkie firmy są dobre, że wykorzystywanie krajów afrykańskich oraz azjatyckich jako źródła taniej siły robotniczej jest karygodne, iᅠże właśnie coś takiego miał symbolizować John Carlyle. Ale ten problem został wᅠElysium źle pokazany. Bo skoro główny bohater miał do wyboru albo kraść samochody, albo pracować legalnie wᅠfabryce, to chyba dobrze, że fabryka postanowiła go zatrudnić.
Odniosę się tutaj do innego filmu, którego na Dyrdymałach nie opisywałam - Upside Down. Tam problem wykorzystywania jednej strony przez drugą był naprawdę widoczny iᅠprawdziwy. Dużo lepsze było też zakończenie - może naiwne, ale nie opierające się rewolucji proletariatu iᅠgrabieniu bogatych, tylko ewolucji, wᅠktórej właśnie ci biedni dostali wędki iᅠ(przy wsparciu bogatych) sami zapracowali na swój dobrobyt.
Co prawda wᅠElysium cała ta rewolucja nie odbyła się wᅠsposób aż tak totalny iᅠgwałtowny, jak wᅠIn Time. Nikt nikogo nie okradł, biedni dalej pozostali bez grosza. Jedyne, co się zmieniło, to że ci „na dole” dostali dostęp do lepszej pomocy medycznej. Zᅠtym wątkiem jednak także miałam pewien problem. Bo dlaczego mieszkańcy Elysium, dla świętego spokoju oraz czystości własnego sumienia wcześniej nie wysłali na Ziemię super-medycznych-kabin-leczących? Wtedy chyba wszyscy byliby zadowoleni, bo zᅠtego co zrozumiałam, wszelkie nielegalne loty na stację kosmiczną odbywały się tylko iᅠwyłącznie po to, by zᅠtakich medycznych kabin skorzystać (nikt nie miał szans zaszyć się na Elysium na dłużej, gdyż ochrona działała tam tak dobrze, że wszystkich emigrantów szybko się wyłapywało iᅠ- już zdrowych lub też wciąż chorych - odsyłało zᅠpowrotem na Ziemię).
Poza tym oglądając Elysium wciąż miałam wᅠpamięci Torchwood: Miracle Day, gdzie pokazano, że gdyby ludzie na Ziemi przestali umierać, na dłuższą metę przyniosłoby to więcej szkód niż korzyści. Wᅠrozwiązaniu zaproponowanym przez Blomkampa dostrzegam ten sam problem: na już przeludnioną Ziemię zesłane zostają kabiny leczące, które sprawiają, że umieralność spada. Oczywiście, od strony moralno-etycznej takie rozwiązanie jest jak najbardziej wᅠporządku. Ale czy koniec końców nie doprowadziłoby to do tego, że biedna iᅠprzeludniona Ziemia stałaby się jeszcze biedniejsza iᅠbardziej przeludniona?
Mogłabym jednak wybaczyć Blomkampowi zarówno wtórną fabułę Elysium jak iᅠnierozważne podejście do kwestii ekonomicznych. Co mi się jednak najbardziej wᅠfilmie nie podobało, to złe wykorzystanie postaci iᅠzaprzepaszczenie potencjału, jaki wᅠnich drzemał. Główny bohater - grany przez Matta Damona - Max był po prostu nijaki. Ani sympatyczny, ani niesympatyczny. Niby się mu kibicowało, ale jednak nie budził on we mnie jakiś większych emocji. Rozumiem, że miał on być postacią przeciętną, ale wᅠefekcie wyszedł na kogoś zupełnie mi obojętnego. Wᅠjego historię wpleciony był wątek romantyczny, który niby był historią miłosną, ale nie do końca. Iᅠznów zᅠjednej strony ok, bo było to pewnym zerwaniem ze standardami, ale zᅠdrugiej wydaje mi się, że Blomkamp do ostatniej sceny wahał się, nie wiedział, jak rozwinąć ten wątek. Cały czas zastanawiam się też, czy nie byłoby lepiej, gdyby główny bohater posiadał dużo silniejszą iᅠmniej egoistyczną motywację do działania, którą mogłaby być chociażby chęć ratowania umierającej córki (gdyby oczywiście bohater taką córkę posiadał).
Po przeciwnej stronie barykady stała pani sekretarz obrony Elysium, Delacourt. Nie dajcie się jednak zwieść filmowym napisom - to, że wcielająca się wᅠtą postać Jodie Foster jest wymieniona druga po Damonie, wcale nie oznacza, że połowa filmu należy do niej. Jej bohaterka jest bowiem dość drugoplanowa. Recenzenci ocenili tą postać bardzo negatywnie, ja jednak jestem odmiennego zdania. Jak dla mnie Delacourt była bowiem jedyną osobą wᅠfilmie, której intencje rozumiałam. Jej sposób myślenia był dość prosty: muszę chronić swoją rodzinę, moja rodzina mieszka na Elysium, muszę więc chronić całe Elysium. Wᅠinnych miejscach wᅠinternecie prawdopodobnie przeczytacie, że Delacourt to taka zimna sucz, ale ci, którzy pisali takie rzeczy chyba nie potrafili czytać między wierszami, nie dostrzegali drugiego dna, tego, że postać Foster choć na pozór rzeczywiście bardzo chłodna, pod maską bezdusznego profesjonalizmu ukrywała uczucia matki troszczącej się oᅠwłasne dzieci. Iᅠto było moim zdaniem piękne, dodawało tej bohaterce mocy iᅠwyrazu. Czegoś, czego brakowało postaci Damona.
Wiem, że łatwo jest się wymądrzać, mówić: gdybym ja kręciła taki film, zrobiłabym to inaczej, dużo lepiej. Iᅠzazwyczaj staram się unikać takich stwierdzeń, dziś jednak muszę zrobić wyjątek od reguły. Dlatego też: gdybym ja kręciła Elysium zmieniłabym wᅠscenariuszu kilka rzeczy iᅠto, moim zdaniem wyszłoby filmowi na dobre.
Przede wszystkim główną bohaterką uczyniłabym Delacourt. Aᅠfabuła opowiadałaby głównie oᅠtym, jak pani sekretarz obrony postanowiła dokonać zamachu stanu razem ze swoim starym, dobrym przyjacielem - Johnem Carlylem (o Fichtnerze wᅠdzisiejszym wpisie nie wspominam dużo, bo jego rola wᅠElysium była bardzo niewielka, ale on iᅠFoster prezentowali się na ekranie równie dobrze, jak wᅠKontakcie, grzechem byłoby więc chemii między tą dwójką aktorów nie wykorzystać iᅠnie dać im do zagrania większej ilości wspólnych scen). Wᅠfilmie nie byłoby więc wielu efektownych wybuchów iᅠpościgów, za to sporo intryg politycznych oraz świetnych dialogów. Delacourt musiałaby się tutaj zmierzyć nie tylko zᅠproblemem obalenia prezydenta Elysium, ale także zᅠziemskim robotnikiem Maxem (który dowiedział się, jaki jest jej plan iᅠchciał go wykorzystać wᅠcelu dokonania nowej rewolucji październikowej) oraz zbuntowanym, psychopatycznym, tajnym agentem Krugerem, który postanowił zabić Delacourt ot tak, dla zabawy. Finał wyglądałby natomiast podobnie, jak wᅠUpside Down, czyli pani sekretarz obrony uświadomiłaby sobie, że gnębienie ludzi na Ziemi nie jest fajne iᅠpo objęciu władzy postanowiła sprawić, by na Błękitnej Planecie zapanował taki sam dobrobyt, jak na Elysium.
I co, panie Blomkamp, nie brzmi to ciekawiej, niż pański scenariusz?
Na koniec nawiążę jednak trochę do Fichtnera. Bo na wcześniejszym wakacyjnym hicie, wᅠktórym pojawił się mój ulubiony aktor - The Lone Rangerze wynudziłam się, gdyż scen akcji było stanowczo za mało. Natomiast wᅠElysium sytuacja była zupełnie odwrotna. Dynamiczne sekwencje wypełniały bowiem niemal każdą minutę filmu. Co chwila ktoś kogoś gonił albo tłukł, aᅠstrzałów oraz wybuchów było co nie miara. Problem wᅠtym, że niemalże każdy krok głównego bohatera można było przewidzieć. Iᅠprzez to na Elysium bawiłam się jeszcze gorzej, niż na Lone Rangerze.
Z wielkim bólem serca muszę więc stwierdzić, że Neilla Blomkampa, niestety dopadło przekleństwo drugiego filmu. Bo gdyby reżyserem był tutaj ktoś inny, wtedy co prawda oceniłabym Elysium dokładnie tak samo, ale przynajmniej rozczarowanie byłoby dużo mniejsze.
Piękno Dystryktu 9 polegało na tym, że było to dzieło nie tylko zaskakujące, ale także - że można je było interpretować na wiele różnych sposobów. Iᅠobstawiam, że za wiele, wiele lat będzie się je oglądało równie dobrze, aᅠkolejne pokolenia widzów znajdą wᅠnim coś, co będzie do nich przemawiać.
Elysium jest natomiast typowym wakacyjnym hiciorem, który choć ładnie nakręcony, straszy głupimi iᅠoklepanymi rozwiązaniami na każdym kroku. Nie posiada też żadnej, dodatkowej wartości. Iᅠdlatego przypuszczam, że za kilka lat nikt nie będzie oᅠnim pamiętał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.