oraz inne związane z tym tematem głupoty

środa, 9 maja 2012

Aktorzy - nie tylko gwiazdorzy:
Robert Downey Jr

Dziś nieco odbiegniemy od tematu Mścicieli, ale tylko trochę.

Zbliżająca się premiera Avengersów sprawiła, zachorowałam na iron-mano-manię, która nieleczona przerodziła się w ciężką robert-downey-junioro-manię. Co prawda w obecnej chwili czuję, że powoli wracam do zdrowia, jednak korzystając z tego, że jeszcze nie wyleczyłam się do końca, chciałam napisać kilka słów o Robercie Downey Juniorze.


Zanim przejdę do dzisiejszego tematu, muszę wyjaśnić kilka rzeczy dotyczących nowej kategorii, w której tenże wpis się pojawił. Niestety nie każdy gwiazdor jest dobrym artystą. Czasem (choć bardzo rzadko) zdarza się również, że nie każdy znany człowiek - staje się jednocześnie celebrytą. Wiecie, o czym mówię, prawda? Kategoria Aktorzy, nie tylko gwiazdorzy, będzie mówić więc o osobach, które mimo iż sławne - posiadają także talent, który sprawia, że można ich nazywać prawdziwymi aktorami. Takimi, którzy naprawdę dobrze wykonują swoją robotę.

Postaram się by wpisy te w swojej formie przypominały Krótkie Recki. Skupię się tylko na kilku wybranych tytułach z filmografii danej osoby. Ocena w skali pięciopunktowej wciąż będzie dotyczyła filmu, a nie tego, jak w danej produkcji wykazał się opisywany przeze mnie aktor. Tytuły będę wymieniać w kolejności chronologicznej, ale bez podawania daty premiery, gdyż tą każdy może sobie bez problemu wygooglać. A ilustracją do każdego filmu będzie kadr z filmu lub poster z postacią, w którą wcielił się opisywany przeze mnie aktor. To wszystko - przejdźmy zatem do zasadniczego tematu dzisiejszego wpisu.


Air America

Pierwszy raz film ten obejrzałam dość dawno temu, będzie z dziesięć lat wstecz, może więcej. Wtedy nie spodobał mi się zbytnio, ale myślałam, że może to dlatego, iż byłam młoda i nie rozumiałam wielu rzeczy i nie byłam w pełni świadoma problematyki wojny w Wietnamie. Ale w obecnej chwili również nie znajduję w tej produkcji niczego, co by mnie zachwyciło. To znaczy - Air America nie jest filmem złym, jego główny problem polega chyba na tym, że trudno go zakwalifikować do konkretnego gatunku. No bo jak na film wojenny - za mało w nim strzelanin i dynamiki, jak na komedię - nie jest dostatecznie śmieszny, a jak na dramat - no, po prostu jest za mało dramatyczny. A to w efekcie sprawia, że jest to dzieło w pewnym sensie nijakie.


Moja ocena: 3/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Mówi się, że faceci, jak dobre wino - im starsi, tym lepsi. Powiedzenie to owszem, sprawdza się - ale tylko w przypadku aktorów („zwykłych” facetów też dotyczy, ale dużo rzadziej). Ma ono jednak zastosowanie tylko do pewnego momentu - do znaczy do chwili, w której na aktora nie będzie już można miło patrzeć (jedni wypadają z gry szybciej, inni - jak na przykład Clint Eastwood - zdają się być nie do zdarcia). Ostatnio zdałam sobie sprawę, dlaczego tak się dzieje - kluczem do sukcesu są po prostu zmarszczki, które uwydatniają mimikę twarzy i co za tym idzie - grę aktorską. Dlatego wielu aktorów, którzy po trzydziestce na ekranie prezentują się świetnie, w młodszym wieku zdawało się nie wyglądać w filmach aż tak fajnie.

Z lekkim zaskoczeniem odkryłam więc, że gładolicy, młody Robercik w Air America wypadł naprawdę nieźle. Roli co prawda nie miał zbyt wymagającej, ale hej - zagrał u boku Mela Gibsona. A takiej pracy nie dostałby wtedy byle jaki aktorzyna.


Chaplin

Ten film także obejrzałam po raz pierwszy, gdy byłam chyba jeszcze w podstawówce. Ale naprawdę urzekła mnie ta historia, mimo iż znów nie rozumiałam kilku rzeczy (na przykład całej hecy z polowaniem na komunistów) i nie rozpoznawałam wielu znanych osób, o których w była tu mowa. Niektórzy lubią kpić, że filmy biograficzne robi się dla Oscarów, bo członkowie Akademii lubią głosować na takie rzeczy. Ja jednak naiwnie wolę sobie zawsze powtarzać, że takie produkcje są pewnego rodzaju hołdem dla osoby, o której opowiadają. I taki właśnie jest moim zdaniem Chaplin. A o jego genialności świadczy choćby to, że film nie zestarzał się, mimo upływu czasu i poruszy chyba każdego, bez względu na to ile ma lat i jak dobrze zna się na historii USA i Hollywood.

Teraz, gdy go ponownie obejrzałam naszły mnie dodatkowo dwa przemyślenia: że najweselsi ludzie często są jednocześnie najbardziej nieszczęśliwi, i że sława jest tak naprawdę czymś bardzo ulotnym. Bo choć wszyscy współcześnie żyjący wiedzą, kim był Charlie Chaplin, to jednak zazwyczaj nie mają pojęcia o istnieniu takich sław kina niemego jak Douglas Fairbanks, Mary Pickford lub Mack Sennett.


Moja ocena: 5/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Znów spisał się świetnie. Do tego stopnia, że został nawet nominowany do Oscara. Nagrody co prawda nie otrzymał, ale to dobrze, bo po takim wyróżnieniu być może spocząłby na laurach albo co gorsza - z radości zaćpał się na śmierć.

Zastanawiam się ile z zachowań Downey'a w tym filmie było podyktowane scenariuszem i naśladowaniem samego Chaplina, a ile jego własnym pomysłem. W każdym razie - wiele drobnych rzeczy, które pojawiły się tutaj, Robert powielał potem w swoich innych kreacjach (na przykład obrotowy sposób zakładania kapelusza).


Natural Born Killers (Urodzeni Mordercy)

Są takie filmy, o których nie wypada powiedzieć, że się nie podobały, gdyż człowiek wychodzi wtedy na nieuka, ignoranta i kogoś po prostu nie znającego się na kulturze. Urodzeni Mordercy to chyba jeden z takich tytułów. W końcu wyreżyserował go Olivier Stone, dzieło to porusza ważne i trudne dla społeczeństwa tematy, a poza tym - to klasyka. Więc nie można, wręcz nie wypada powiedzieć, że się nie podoba.

Ale cóż poradzę - mi się nie podoba. Co więcej - uważam, że ostatecznym czynnikiem sprawdzającym jakość wytworów kultury zawsze jest czas. Chaplin jest dziełem ponadczasowym, bo dziś ogląda się go równie dobrze, jak dwadzieścia lat temu. Urodzeni Mordercy - nie są. Film na pewno szokował i dawał do myślenia, ale wtedy, kiedy powstał. Teraz ogląda się go tylko, jak pewnego rodzaju ciekawostkę, zabytek z dawno zapomnianych czasów sprzed ery internetu. Zwłaszcza, że dzieciaki, nad którymi wtedy załamywano ręce z powodu tego, że zbyt często oglądały przemoc w telewizji - wbrew oczekiwaniom nie wyrosły na psychopatycznych morderców, tylko na zwykłych ludzi.


Moja ocena: 2/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Jego postać była dziwna i równie pokręcona, jak cały film. Ale mimo, iż facet uosabiał telewizyjne zło, to osobiście - bardzo go lubiłam... Ale i tak najlepszą rolę w Urodzonych Mordercach miał Tommy Lee Jones.


Wonder Boys (Cudowni Chłopcy)

Zanim poznałam Hanka Moody'ego i Richarda Castle'a - zakochałam się w Cudownych Chłopcach. I kiedy myślę o tym, że produkcja ta nie odniosła w USA sukcesu, dochodzę do wniosku, iż jest to kolejny dowód na to, że Amerykanie, to idioci.

Film jest bardzo pokręcony, ale w takim pozytywnym sensie - i przez to interesujący, zaskakujący oraz zabawny. Posiada świetne dialogi i równie dobrą obsadę aktorską. Ale co najważniejsze - pomimo nieco przygnębiającej, deszczowo-zimowej scenerii, ma bardzo optymistyczne przesłanie i tą trudną do zdefiniowania magię, która czyni go po prostu świetnym filmem.

A jeśli wy jeszcze nie poznaliście Cudownych Chłopców, zróbcie to koniecznie!


Moja ocena: 6/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Zagrał geja-imprezowicza. W wielu momentach filmu nie wiem, czy zachowania tego faceta wynikały z jego błyskotliwego umysłu, głupoty, upojenia alkoholem lub narkotykami, czy też po prostu - z szaleństwa. Niemniej jednak - jest on jedną z ciekawszych postaci w tym filmie.


Ally McBeal

Nie widziałam całego serialu - jedynie te odcinki, w których pojawił się Downey Jr. Ale to, co zobaczyłam przypadło mi do gustu i poprawiło humor. Tylko kurcze - niby to serial dla dorosłych, ale morał każdego epizodu był wzięty jakby z bajek dla dzieciaków z podstawówki.

Mimo to jeśli kiedyś znajdę czas, to obejrzę sobie wszystkie odcinki.


Moja ocena: 4/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Tak, oczy was nie mylą. W jednym z odcinków Downey nie tylko pojawił się na ekranie wraz ze Stingiem, ale na dodatek zaśpiewał razem z nim.

Grany przez Roberta Larry Paul jest moją ulubioną postacią, w którą wcielił się aktor. Prawdziwy współczesny książę z bajki, facet o którym marzy chyba każda dziewczyna. Scenarzyści serialu chcieli by Larry i Ally wzięli ślub, ale ich plany pokrzyżowało to, że Downey Jr trafił do więzienia za wybryki po narkotykach.

Szkoda mi Larry'ego Paula, bo to była fajna postać. Szkoda mi Ally McBeal - bo drugiego tak wspaniałego faceta już chyba później nie znalazła. Ale cieszę się, bo pobyt w więzieniu na tyle wstrząsnął Robertem Downey Juniorem, że po wyjściu na wolność facet wziął się za siebie i wyszedł na prostą. Całkiem zerwał z narkotykami i założył rodzinę. Aż strach pomyśleć, co by się z nim stało, gdyby nie trafił za kraty.


Gothika

Nie lubię filmów produkowanych przez Dark Castle Entertainment, bo wszystkie fajnie się zaczynają, a potem beznadziejnie głupio kończą. Z Gothiką też tak jest - i wiedziałam o tym od chwili, w której zobaczyłam logo Dark Castle na początku filmu.

Sam pomysł na początek filmu i zawiązanie intrygi były naprawdę spoko - szanowana pani doktor ze szpitala psychiatrycznego, morduje swojego męża i trafia do miejsca, w którym pracowała - jako pacjentka. W grę wchodzą oczywiście jakieś duchy i inne stwory. Jednakże nie jest ani trochę strasznie i prawie od samego początku wiadomo, kto tutaj tak naprawdę jest tym złym.


Moja ocena: 2/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Miał małą i niezbyt znaczącą, ale bardzo sympatyczną rolę. Najważniejsze jest jednak to, że na planie filmu facet poznał Susan Levin, swoją przyszłą żonę. Nie mam pojęcia, jak ta kobieta może znosić wybryki Roberta, ale jak to mówią - miłość jest ślepa. Poza tym podczas publicznych wystąpień obydwoje zdają się być w sobie szalenie zakochani - nie wiem ile jest w tym prawdy, a ile gry przed kamerami, ale życzę im, by było to jak najwięcej tego pierwszego.

Nieco mniej ważne, ale równie istotne jest także to, że Susan, która jest producentem filmowym, załatwiła potem mężowi role w kilku naprawdę niezłych filmach.


Kiss Kiss Bang Bang

Tytuł tej produkcji obił mi się o uszy już dawno temu, ale obejrzałam go dopiero teraz. I napiszę krótko - to chyba najlepszy film, jaki do tej pory zobaczyłam w tym roku. Stylem Kiss Kiss Bang Bang nawiązuje do kina detektywistycznego; dialogami, niespodziewanymi zwrotami akcji i humorem - do filmów Tarantino. Świetni są także główni bohaterowie. Jak dla mnie - jest to po prostu majstersztyk.

W pierwszej chwili trochę drażniło mnie tylko, iż na końcu nie zostało do końca wyjaśnione, jak dalej rozwinęły się relacje trójki bohaterów. Ale po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że może to i dobrze - bo tak, każdy może sobie sam dopowiedzieć pewne rzeczy.

Przy czym, żeby być w stosunku do was całkowicie fair, muszę dodać, że gdy po raz drugi obejrzałam ten film wspólnie z moją siostrą, jej dzieło to zupełnie nie przypadło do gustu. A ja - znając już film - czułam się trochę znudzona. W związku z tym Kiss Kiss Bang Bang do ideału brakuje jednej rzecz - po obejrzeniu go po raz setny, chyba nikt nie będzie miał ochoty zobaczyć go jeszcze raz.


Moja ocena: 5/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Niestety Downey został chyba zaszufladkowany jako aktor świetnie spisujący się w rolach uroczych łobuzów. Taki też jest grany przez niego bohater Kiss Kiss Bang Bang, podobnie prezentuje się między innymi Iron Man albo Sherlock Holmes. Nie wiem, czy to dobrze, czy też nie. Bo z jednej strony - fajnie się Robercika w takich rolach wygląda. Ale z drugiej - faceta stać na coś więcej i trochę marnuje on swój talent.

I jeszcze z ciekawostek - młodego Harry'ego, czyli postać, w którą wcielił się Downey, zagrał jego syn (to znaczy syn Roberta, nie Harry'ego).


Tropic Thunder (Jaja w Tropikach)

Amerykańskie komedie dzielą się na te fajne i te strasznie głupie. Tropic Thunder zalicza się do tej drugiej kategorii. No bo niby jest to śmieszne, ale tak naprawdę - żałosne. Niby parodia, ale zrobiona jakby przez hollywoodzkich twórców, dla hollywoodzkich twórców. Może inni Amerykanie też się z tego śmiali. Ale ja patrzyłam na to wszystko z politowaniem.


Moja ocena: 1/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Zagrał australijskiego aktora, który na potrzeby filmu „przefarbował” sobie skórę na czarno, by wcielić się w postać afro-amerykanina. Czego złego by nie powiedzieć o Tropic Thunder, trzeba mu przyznać jedno: Robert jest w tym filmie ucharakteryzowany tak dobrze, że gdybym nie wiedziała, że to on, pewnie bym myślała, że w tą postać naprawdę wcielił się jakiś ciemnoskóry aktor. Poza tym jednak - rola Downey'a jest równie kretyńska, jak cały film. Ale co ciekawe - za występ w Tropic Thunder Robert został nominowany do Oscara. Odnoszę jednak dziwne wrażenie, że ta nominacja została w jakiś sposób ukartowana, że była kolejnym żartem związanym z filmem. Zwłaszcza, że wtedy było na 100% wiadomo, iż Oscara pośmiertnie dostanie Heath Ledger.


The Soloist (Solista)

Wrócę do tej plotki mówiącej o tym, że podobno filmy biograficzne robi się dla Oscarów. Tak się bowiem składa, że w przypadku tego filmu jestem w stanie w nią uwierzyć. Choć Solista nie był dziełem złym, to jednak podczas jego oglądania przez cały czas odnosiłam wrażenie, że powstał on nie po to, by pokazać widzom pewną historię, ale właśnie - dla złotego ludzika. Nie potrafię powiedzieć, czemu dokładnie tak się stało. Po prostu była w tym filmie jakaś toporność, coś nienaturalnego i jakby wymuszonego.

Dodatkowo tempo filmu nie było najlepsze - momentami akcja strasznie się wlokła, a kiedy indziej następowały takie przeskoki w narracji, jakby montażysta przypadkiem wyciął o kilka scen za dużo.


Moja ocena: 3/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Nie wiem, czy postarzyli go przy pomocy make-upu, czy też pozwolili grać z mniejszą ilością makijażu i bez ufarbowanych włosów. W każdym razie - zagrał kogoś starszego, niż zazwyczaj. Znów wcielił się w sympatycznego bohatera, ale nie była to już postać uroczego łobuza, tylko osoba nieco bardziej poważna. I to moim zdaniem był wielki plus tego filmu.

Trochę drażniło mnie jedynie, że Robert zagrał faceta o nazwisku Lopez. W jego kreację afro-amerykanina byłam w stanie uwierzyć. Ale postać Latynosa zupełnie mu nie pasowała. Ale mimo to - jego rola w Soliście i tak była świetna.


Due Date (Zanim Odejdą Wody)

Znów komedia, ale tym razem - taka w naprawdę dobrym stylu. Co prawda do najlepszych dzieł tego gatunku sporo filmowi brakuje. Ale przez prawie cały czas coś się dzieje, humor jest dość inteligentny i sytuacyjny, a nie taki opierający się na głupich gagach. Bohaterowie także są całkiem spoko - przy czym, dzięki temu, że posiadają zarówno zalety, jak i wady - w różnych momentach trzymamy stronę jednego albo drugiego z nich.

Niestety jednak - podobnie, jak w przypadku Kiss Kiss Bang Bang ważnym elementem filmu są zaskakujące zwroty akcji. I gdy te już znamy - patrzenie na Due Date za drugim razem nie bawi już tak bardzo.


Moja ocena: 4/5

Robert Downey Jr w tym filmie: Zagrał dość poważnego i nieco nerwowego człowieka sukcesu. Rola ta jest nieco inna od pozostałych kreacji Downey'a, gdyż grana przez niego postać sama w sobie nie jest śmieszna, a jedynie stawiana w zabawnych lub absurdalnych sytuacjach. Ale to znowu dobrze, bo miło zobaczyć Downey'a w nieco innej roli, niż zwykle.




Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie - na ile na sympatyczność postaci, w które wciela się Downey wpływa sam scenariusz, a na ile urok osobisty tego aktora. Niemniej jednak - za każdym razem, gdy Robercik pojawia się na ekranie - natychmiast zaczyna przykuwać uwagę. Trochę szkoda tylko, że facet bardzo często grywa postaci o bardzo podobnym charakterze i temperamencie. Bo to aktor wszechstronny i wydaje mi się, że bez problemu poradziłby sobie w skomplikowanej i poważnej roli.

Dużo bardziej cenię Roberta za coś innego. Mówi się, że o prawdziwej sile charakteru człowieka świadczy to, czy potrafi się podnieść po upadku. A Downey, który w latach dziewięćdziesiątych lubił naprawdę mocno imprezować i przez to porządnie się stoczył - wyszedł później na prostą i póki co nie potknął się ponownie. Co więcej, Robert pytany o swoją przeszłość nie zbywa dziennikarzy i nie udaje, że jego wybryki nie miały miejsca, tylko spokojnie opowiada o swoich przewinieniach.

Oczywiście nie znam tego człowieka i nie wiem, jaki jest w rzeczywistości. Jednak podczas udzielania wywiadów zdaje się być sympatyczny. Może przy okazji jest trochę narcystyczny, ale to dopada chyba każdego, kto ma tak dużą rzeszę fanów.


Pozostałe wpisy związane z Avengersami:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...